Cichną już echa po spotkaniach eliminacji do mistrzostw świata
w Brazylii. Z naszego punktu widzenia przeżyliśmy kolejny bolesny upadek, po
tym jak przysłowiowy balon został niewiarygodnie napompowany. Bo szaleństwo
przed meczem z Ukrainą na dobre zaczęło się już dwa tygodnie wcześniej. Nie
było dnia bez informacji o biało-czerwonych, ich rywalach, a także opinii
ekspertów ile to nie wygramy.
Właściwie obwołaliśmy się zwycięzcami zanim zaczęły się
zawody. Nie było w Polsce dziennikarza, który bałby się Ukrainy. Mimo że w
fatalnym stylu przegraliśmy i z Urugwajem, i – o zgrozo – z Irlandią, większość
żurnalistów była przekonana o wyższości naszego teamu, nad tym ze wschodu. Przypomnieć
można chociażby analizę Mateusza Borka, któremu przed spotkaniem wyszło 4:2 dla
Polaków. Jak było w praniu wszyscy doskonale widzieliśmy.
Najbardziej zastanawiająca rzecz? Brak jakiejkolwiek logiki.
Najpierw cały kraj żądał posadzenia na ławce Ludovica Obraniaka. W jego miejsce
miał zagrać Radek Majewski. I zagrał - jak słusznie zauważył Rafał Stec - na
swoim poziomie. Poziomie drugiej ligi angielskiej. Chyba tylko Rybus gorzej
biegał po murawie Narodowego.
Po meczu oburzenie. Dlaczego Obraniak, który w ostatnim
czasie zdobywał bramki i asystował, zaczął mecz na ławce?! Hipokryzja? Nie,
dziennikarstwo. Na jednym z forów, ktoś bardzo słusznie napisał: „dziennikarze
są jak chorągiewki”. Trudno o bardziej trafne spostrzeżenie. Ci sami, którzy
pisali, że Ludo nie powinien mieć miejsca w pierwszej jedenastce, dzień po
meczu uważali już, że nie możemy sobie pozwolić na nieobecność w składzie
naszego najlepszego rozgrywającego. Trzeba iść za głosem ludu. Trzeba bazgrać
pod publikę.
Który to już raz wmawiamy sobie, że jesteśmy cudowni,
wszyscy już w to wierzymy, a później jeszcze boleśniej dostajemy po dupie? A
żeby jeszcze dopełnić stereotyp „Polaczka” – popadamy od skrajności w
skrajność. Przed Ukrainą byliśmy nastawieni niezwykle optymistycznie, uważaliśmy,
że nasi piłkarze mogą ch**ami gruszki strząsać, a po spotkaniu nie dajemy już
sobie żadnych szans na awans.
Sytuacja oczywiście jest nie najlepsza, pamiętajmy jednak,
że eliminacje są dopiero w połowie. Terminarz mamy trudny, ale parafrazując
dzieło naszej noblistki: brzytwa jeszcze pływa po wodzie. Albo się jej złapiemy
i ze wszystkich sił postaramy się o bilety do Brazylii, albo bez walki
opadniemy na dno.