Tym
razem trochę z innej beczki. Nie będę pisał o meczach Polaków z Czarnogórą i
Macedonią, nie będę nawet rozwodził się nad minioną kolejką Ekstraklasy, kiedy
to Widzew nieoczekiwanie objął samotne prowadzenie w tabeli, nie będę też
zachwycał się nad formą Arsenalu i Man. Utd. w Premier League, a tym bardziej
nie przeanalizuję pogłębiającej się straty Realu Madryt do Barcelony.
Podzielę
się natomiast wydarzeniem, w którym sam brałem udział. Wydarzeniem przedziwnym,
skandalicznym, przez co –paradoksalnie - po prostu śmiesznym. Mowa o spotkaniu
mistrzowskim B-klasy!
Ostatnio
redakcyjny kolega powiedział mi:
-
W tej B-klasie to wy macie chyba lepszych sędziów niż na najwyższym szczeblu.
Chodziło
m. in. o pana Adama Lyczmańskiego, który
wydrukował dwa gole Pogoni Szczecin w meczu z Wisłą. W sumie jednak arbiter z
Bydgoszczy oddał Portowcom to co się należało, gdyż we wcześniejszym meczu podopiecznych Artura Skowronka nierozsądnie
używał gwizdka w konfrontacji z Piastem Gliwice.
W ostatniej kolejce nie popisał się także Robert Małek, któremu z Polonią nie
zawsze było po drodze, dlatego nie zaliczył jej prawidłowo strzelonego gola.
Ale
ile ja bym dał, żeby ci dżentelmeni pogwizdali na B-klasowych boiskach. I nie
piszę tego złośliwie. W mojej błyskotliwej karierze sięgającej okręgowych
obiektów nigdy w życiu nie spotkałem się z takim dyletanctwem ze strony
sędziego jak w ostatnim meczu z moim udziałem!
A
więc od początku:
Kiedy
przyszedłem na mecz pierwsza połowa już trwała (obowiązki ważniejsze od
przyjemności – dlatego się spóźniłem). Od
razu zwróciłem uwagę na to kto niezgrabnie biega w żółtej koszulce i pomyślałem: oho! Ten pan już nam sędziował.
Zapamiętałem go głównie z tego, że zarządził przeprowadzenie zmiany, kiedy
bramkarz złapał piłkę! Jaja jak berety. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co
wyprawiał w niedzielny wieczór.
Zaczęło
się od strzelenia gola przez moją drużynę. Tyle, że rozjemca batalii zapomniał
przed pierwszym gwizdkiem sprawdzić siatek. I piłka zamiast zatrzepotać,
przeleciała przez dziurę w sieci. Moi koledzy już się cieszyli, a arbiter
nakazał wznowić grę od bramki…
Tę
pigułkę jeszcze gorzko przełknęliśmy. Następna była już tragiczna w skutkach.
Najpierw sędziulek podyktował karnego dla rywali, choć pierwszy ręką zagrał
zawodnik atakujący (później faktycznie to samo uczynił obrońca)! Jedenastka
została wykorzystana, a rozgoryczony stoper wypalił do kolegi: „znowu dali nam
jakiegoś matoła”. I wtedy miała miejsce spektakularna reakcja arbitra. Podbiegł
do rosłego stopera (od którego rzadko kiedy słyszałem przekleństwo) i pokazał
mu czerwoną kartkę. Reszta chłopaków się wściekła.
Ty
kurwo, ty szmato, ty chuju zajebany - to
tylko niektóre z epitetów lecących pod adresem biednego chłopunia. Ale ten
musiał coś zrobić, więc zrobił – pokazał drugą czerwień facetowi, który
wyglądał najmniej groźnie. Straciliśmy dwóch piłkarzy, którzy nigdy nie reagują
zbyt emocjonalnie. Ci wylewający wiadro pomyj na głowę arbitra zostali na
boisku. Mimo wszystko, graliśmy w dziewięciu.
Na
domiar złego po chwili jednego z naszych dopadł uraz mięśnia. No to co, Adrian
wszedł nawet bez kopnięcia piłki. Na szczęście chwilę po moim wejściu pierwsza
odsłona się skończyła i mogłem rozgrzać się w przerwie.
Mimo
że przegrywaliśmy 0:1 utrzymywaliśmy się przy piłce, graliśmy spokojnie, atakowaliśmy!
Sędzia na początku drugiej części „oddał” nam karnego, jednak nasz zawodnik go
nie wykorzystał. Szkoda.
Później
kolejna kuriozalna decyzja i kolejne „kurwy” poleciały w stronę sędziego. Ten,
który najbardziej się awanturował, krępy koleżka (i krewki przy okazji!), tym
razem wyleciał z boiska. Do mediatora podbiegł następny facet. Tym razem wysoki
i nie mniej zbudowany niż poprzedni. Wypalił do niego:
-
No dawaj, kurwo, i mi czerwoną! Wtedy cię zapierdolę! Chuj mnie obchodzi, że
już nie zagram w piłkę, ale możesz być pewien, że stąd nie wyjdziesz!
Nie
dostał kartki. Już do końca. A takimi tekstami męczył biednego człowieczka do
końcowego gwizdka.
Ostatecznie
przegraliśmy 0:4, choć mieliśmy swoje szanse. Przebywałem na boisku praktycznie
45 minut, ale byłem wypompowany jakbym biegał 3 godziny. Zagrałem
beznadziejnie, na co duży wpływ miało moje przygotowanie kondycyjne. Okresu przygotowawczego
z prawdziwego zdarzenia nie miałem od 4 lat, więc nie ma co się dziwić. Ogólnie
jednak – jako zespół – wypadliśmy względnie dobrze. W 8-u przeciwko 11-u
przeciwnikom. Mogliśmy nawet pokusić się o coś więcej. Niemniej pierwszy raz
widziałem coś tak… bezsensownego i na swój sposób intrygującego. Na początku
byłem wściekły, później rozbawiony, a po meczu po prostu wykończony. Jest w tym
pewien paradoks, że człowiek daje z siebie wszystko, oddycha rękawami, a i tak nic
nie wychodzi. Tu jednak wina leżała po stronie gwiżdżącego ciecia.
Po
meczu jeszcze większe wkurwienie, jeszcze kilka epitetów pod adresem tegoż
facecika i, jak się później okazało, kolejne dyskwalifikacje. Wieczorem po
meczu nie byłem jednak załamany. Wypiłem piwo i śmiałem się ze znajomymi z tego
co się wydarzyło. Legendy B-klasy słyszałem tylko z opowieści i anegdot. Tym razem
odczułem klimat tych rozgrywek na własnej skórze!
Ten arbiter jest fenomenalny, widzialbym go w Champions League. Odwaga, stanowczosc, odpowrnosc na krzyki - geniusz wsrod sedziow!
OdpowiedzUsuńA mi się zawsze wydawało, że gorzej niż Lyczmański to już nie można... :D Po raz kolejny utwierdziło mnie to w przekonaniu, że muszę kiedyś się wybrać na jakiś mecz w okręgówce albo czymś podobnym :) Poza tym, czytałam Twoje pozostałe wpisy i bardzo mi się podobało, chyba będe częściej tu zaglądać :) Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńporady prawne rzeszow ceny
OdpowiedzUsuń