poniedziałek, 17 września 2012

Never Ending Story, czyli moja baśń z B-klasy


Tym razem trochę z innej beczki. Nie będę pisał o meczach Polaków z Czarnogórą i Macedonią, nie będę nawet rozwodził się nad minioną kolejką Ekstraklasy, kiedy to Widzew nieoczekiwanie objął samotne prowadzenie w tabeli, nie będę też zachwycał się nad formą Arsenalu i Man. Utd. w Premier League, a tym bardziej nie przeanalizuję pogłębiającej się straty Realu Madryt do Barcelony.

Podzielę się natomiast wydarzeniem, w którym sam brałem udział. Wydarzeniem przedziwnym, skandalicznym, przez co –paradoksalnie - po prostu śmiesznym. Mowa o spotkaniu mistrzowskim B-klasy!

Ostatnio redakcyjny kolega powiedział mi:
- W tej B-klasie to wy macie chyba lepszych sędziów niż na najwyższym szczeblu.
Chodziło  m. in. o pana Adama Lyczmańskiego, który wydrukował dwa gole Pogoni Szczecin w meczu z Wisłą. W sumie jednak arbiter z Bydgoszczy oddał Portowcom to co się należało, gdyż we wcześniejszym meczu podopiecznych Artura Skowronka nierozsądnie używał gwizdka w konfrontacji z Piastem Gliwice. W ostatniej kolejce nie popisał się także Robert Małek, któremu z Polonią nie zawsze było po drodze, dlatego nie zaliczył jej prawidłowo strzelonego gola.

Ale ile ja bym dał, żeby ci dżentelmeni pogwizdali na B-klasowych boiskach. I nie piszę tego złośliwie. W mojej błyskotliwej karierze sięgającej okręgowych obiektów nigdy w życiu nie spotkałem się z takim dyletanctwem ze strony sędziego jak w ostatnim meczu z moim udziałem!

A więc od początku:

Kiedy przyszedłem na mecz pierwsza połowa już trwała (obowiązki ważniejsze od przyjemności – dlatego się spóźniłem).  Od razu zwróciłem uwagę na to kto niezgrabnie biega w żółtej koszulce i  pomyślałem: oho! Ten pan już nam sędziował. Zapamiętałem go głównie z tego, że zarządził przeprowadzenie zmiany, kiedy bramkarz złapał piłkę! Jaja jak berety. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co wyprawiał w niedzielny wieczór.

Zaczęło się od strzelenia gola przez moją drużynę. Tyle, że rozjemca batalii zapomniał przed pierwszym gwizdkiem sprawdzić siatek. I piłka zamiast zatrzepotać, przeleciała przez dziurę w sieci. Moi koledzy już się cieszyli, a arbiter nakazał wznowić grę od bramki…

Tę pigułkę jeszcze gorzko przełknęliśmy. Następna była już tragiczna w skutkach. Najpierw sędziulek podyktował karnego dla rywali, choć pierwszy ręką zagrał zawodnik atakujący (później faktycznie to samo uczynił obrońca)! Jedenastka została wykorzystana, a rozgoryczony stoper wypalił do kolegi: „znowu dali nam jakiegoś matoła”. I wtedy miała miejsce spektakularna reakcja arbitra. Podbiegł do rosłego stopera (od którego rzadko kiedy słyszałem przekleństwo) i pokazał mu czerwoną kartkę. Reszta chłopaków się wściekła.
Ty kurwo, ty szmato, ty chuju zajebany -  to tylko niektóre z epitetów lecących pod adresem biednego chłopunia. Ale ten musiał coś zrobić, więc zrobił – pokazał drugą czerwień facetowi, który wyglądał najmniej groźnie. Straciliśmy dwóch piłkarzy, którzy nigdy nie reagują zbyt emocjonalnie. Ci wylewający wiadro pomyj na głowę arbitra zostali na boisku. Mimo wszystko, graliśmy w dziewięciu.

Na domiar złego po chwili jednego z naszych dopadł uraz mięśnia. No to co, Adrian wszedł nawet bez kopnięcia piłki. Na szczęście chwilę po moim wejściu pierwsza odsłona się skończyła i mogłem rozgrzać się w przerwie.

Mimo że przegrywaliśmy 0:1 utrzymywaliśmy się przy piłce, graliśmy spokojnie, atakowaliśmy! Sędzia na początku drugiej części „oddał” nam karnego, jednak nasz zawodnik go nie wykorzystał. Szkoda.

Później kolejna kuriozalna decyzja i kolejne „kurwy” poleciały w stronę sędziego. Ten, który najbardziej się awanturował, krępy koleżka (i krewki przy okazji!), tym razem wyleciał z boiska. Do mediatora podbiegł następny facet. Tym razem wysoki i nie mniej zbudowany niż poprzedni. Wypalił do niego:
- No dawaj, kurwo, i mi czerwoną! Wtedy cię zapierdolę! Chuj mnie obchodzi, że już nie zagram w piłkę, ale możesz być pewien, że stąd nie wyjdziesz!
Nie dostał kartki. Już do końca. A takimi tekstami męczył biednego człowieczka do końcowego gwizdka.

Ostatecznie przegraliśmy 0:4, choć mieliśmy swoje szanse. Przebywałem na boisku praktycznie 45 minut, ale byłem wypompowany jakbym biegał 3 godziny. Zagrałem beznadziejnie, na co duży wpływ miało moje przygotowanie kondycyjne. Okresu przygotowawczego z prawdziwego zdarzenia nie miałem od 4 lat, więc nie ma co się dziwić. Ogólnie jednak – jako zespół – wypadliśmy względnie dobrze. W 8-u przeciwko 11-u przeciwnikom. Mogliśmy nawet pokusić się o coś więcej. Niemniej pierwszy raz widziałem coś tak… bezsensownego i na swój sposób intrygującego. Na początku byłem wściekły, później rozbawiony, a po meczu po prostu wykończony. Jest w tym pewien paradoks, że człowiek daje z siebie wszystko, oddycha rękawami, a i tak nic nie wychodzi. Tu jednak wina leżała po stronie gwiżdżącego ciecia.

Po meczu jeszcze większe wkurwienie, jeszcze kilka epitetów pod adresem tegoż facecika i, jak się później okazało, kolejne dyskwalifikacje. Wieczorem po meczu nie byłem jednak załamany. Wypiłem piwo i śmiałem się ze znajomymi z tego co się wydarzyło. Legendy B-klasy słyszałem tylko z opowieści i anegdot. Tym razem odczułem klimat tych rozgrywek na własnej skórze!

3 komentarze:

  1. Ten arbiter jest fenomenalny, widzialbym go w Champions League. Odwaga, stanowczosc, odpowrnosc na krzyki - geniusz wsrod sedziow!

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się zawsze wydawało, że gorzej niż Lyczmański to już nie można... :D Po raz kolejny utwierdziło mnie to w przekonaniu, że muszę kiedyś się wybrać na jakiś mecz w okręgówce albo czymś podobnym :) Poza tym, czytałam Twoje pozostałe wpisy i bardzo mi się podobało, chyba będe częściej tu zaglądać :) Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń