poniedziałek, 28 maja 2012

Okiem kibica


Euro zbliża się wielkimi krokami, już możemy odliczać godziny do wielkiej piłkarskiej imprezy. Niektórzy kibice, będący jednocześnie fachowcami, po raz wtóry wytykają błędy Smudzie w przygotowaniu i selekcji piłkarzy. Choć faktycznie rozum nie zawsze zgadza się z wyborami selekcjonera, to jednak do głosu dochodzi serce, które każe bezinteresownie ściskać kciuki za naszych reprezentantów. 

Czy Franz nie popełni błędów Jerzego Engela, Pawła Janasa i Leo Beenhakkera? Na razie zaaplikował naszym orłom ciężkie treningi w austriackim Lienzu, czyli tak jak jego poprzednicy postawił na siłowe przygotowanie zespołu do turnieju. Zapatrzony w niemiecką szkołę trenerską Smuda kopiuje każdy ruch Joachima Loewa, co ma być źródłem sukcesu w czerwcu. Na weryfikację tej techniki długo czekać nie musimy, bowiem w pierwszym spotkaniu zmierzymy się z drużyną, która wybrała inną drogę przygotowania do meczów grupowych. Grecy bazować będą na wytrzymałości wypracowanej w ciągu sezonu klubowego, więc 8. czerwca zobaczymy który zespół będzie lepiej wyglądał pod względem fizycznym - która droga była właściwsza. 

Za nami także mecze kontrolne z Łotwą i Słowacją. Obydwa wygraliśmy po 1:0, choć pierwszy graliśmy w drugim garniturze. Właśnie w spotkaniu z Łotwą swoją przydatność drużynie udowodnił Kamil Grosicki, który był najjaśniejszą postacią tej konfrontacji. W drugim meczu przebłysków płynnej gry było więcej, zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy graliśmy już pierwszym zestawieniem. Ostatecznie selekcjonera nie przekonali Michał Kucharczyk, Tomasz Jodłowiec i Kamil Glik. O ile dwaj pierwsi od początku austriackiego wojażu byli kandydatami do odstrzału, to nieobecność Glika wydaje się być niespodzianką, choć po ruchach trenera na zgrupowaniu można było wywnioskować jego absencję podczas Euro. Zastanawia tylko dlaczego Smuda zabrał go do Linzu, skoro w żadnym sparingu nie powąchał nawet murawy? Czy podstawowy stoper Torino jest gorszy od Jodłowca? Zdaniem selekcjonera chyba tak, gdyż Glikowi nie dał szansy pokazania się w warunkach meczowych. Z drugiej strony to Smuda, a nie kto inny, będzie rozliczany za wynik na mistrzostwach. Jego małpy, jego cyrk – my mamy tylko siedzieć na widowni i klaskać.

O 23-osobowym składzie wypowiedział się także Tomasz Hajto. Trener Jagiellonii dosadnie stwierdził, że nie mamy lewej obrony. Z tym że atakuje bardziej Jakuba Wawrzyniaka, niż niegrającego od dwóch lat w klubie Sebastiana Boenischa. Wawrzyniak na tej pozycji w reprezentacji występuje od równo roku, więc co tak bardzo zdziwiło byłego gracza Schalke 04? Rozumiem, że Jacek Magiera z Górnika ma za sobą świetną rundę, ale ten chłopak ani razu nie został sprawdzony w kadrze. Gdyby pojawiłby się w Austrii mówiłoby się, że Smuda jest niekonsekwentny, bo przez rok bezrefleksyjnie stawia na Wawrzyniaka, a nagle bierze Magierę. Jak wiadomo od dawna –wszystkich nie zadowolisz. 

Chociaż zrozumiałbym – i takiego rozwiązania bym oczekiwał – gdyby w składzie na Euro znalazł się Wawrzyniak i Magiera. Niestety jak Smuda się zakocha, to nie myśli racjonalnie, nawet gdy ta miłość jest nieszczęśliwa (choć bardziej pasowałby przymiotnik nieszczęsna), jak w przypadku Boenischa. Wszystko również wskazuje, że gracz Werderu wybiegnie w pierwszym składzie z Grecją, więc Tomasz Hajto nie będzie musiał patrzeć na mało reprezentatywną twarz Wawrzyniaka w meczu otwarcia. 

Może się wydawać, że zwyczajnie kpię z wybitnego reprezentanta kraju i trenera Jagi, ale ja go naprawdę szanuję, za to co zrobił na boisku i za to jaki jest poza nim. Twardy facet z charakterem, który cieszy się autorytetem w swoim środowisku. Szacunek. Tylko nie zawsze należy bezkrytycznie patrzeć na autorytety. 

Przed kadrą jeszcze jeden sprawdzian przed Euro, już w stolicy z Andorą. Sześć dni przed meczem z Grecją będziemy jeszcze mądrzejsi. Ciekawe kto wtedy błyśnie niewybrednym komentarzem po meczu? Nie licząc oczywiście Jana Tomaszewskiego, który od kilkunastu (a może i kilkudziesięciu) lat konsekwentnie bojkotuje wszystko co ma jakikolwiek związek z PZPN. A takiego rarytasu jak Euro w naszym kraju, nie mógł ominąć, stąd częstotliwość jego wypowiedzi w mediach wcale mnie nie dziwi.

czwartek, 10 maja 2012

43 wiosny Dennisa


 10 maja 1969 roku w Amsterdamie na świat przyszedł Dennis Nicolaas Maria Bergkamp. Wielki piłkarz, legenda Arsenalu Londyn, reprezentant Holandii, mój największy piłkarski idol.


 
Bergkamp w swojej bogatej karierze osiągnął wiele, choć biorąc pod uwagę jego potencjał i umiejętności można zaryzykować stwierdzenie, że nie był piłkarzem do końca spełnionym. Brakowało mu największych sukcesów, którymi zapisałby się złotymi zgłoskami w historii futbolu. 

W piłce klubowej osiągnął prawie wszystko. Prawie, gdyż nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów, nie był również królem strzelców Premier League. Przede wszystkim jednak, jego niespełnienie związane jest z reprezentacją Holandii, dla której strzelił przecież aż 37 goli!

Dwa razy poprowadził Pomarańczowych do półfinału Mistrzostw Europy (1992,2000) i raz do czwartego miejsca na Mundialu we Francji. Jednak ten zawodnik zasługiwał na znacznie więcej. Gdyby zdobył Mistrzostwo Świata i Europy stawiany byłby na jednym stopniu z Marco van Bastenem czy francuzem Zinedine Zidanem. Na kartach historii pozostaje w cieniu obydwu tych doskonałych graczy, choć, moim zdaniem, piłkarsko był od nich nawet lepszy!

W bogatej galerii sukcesów Dennisa znajdują się: mistrzostwo Holandii (1990), dwa Puchary Holandii (1987, 1993), Puchar Zdobywców Pucharów (1987), dwa Puchary UEFA (1992, 1994), trzy mistrzostwa Anglii (1998, 2002, 2004), cztery Puchary Anglii (1998, 2002, 2003, 2005), trzykrotny król strzelców ligi holenderskiej (1991, 1992, 1993), dwa razy wybierany najlepszym piłkarzem Holandii (1992, 1993), dwukrotnie zajmował trzecie miejsce w plebiscycie UEFA na najlepszego piłkarza świata (1993, 1997), trzecie (1992) i drugie (1993) miejsce w plebiscycie „France Football”, najlepszy piłkarz Premier League wg dziennikarzy i zawodników (1998). 



Te osiągnięcia nie pokazują jednak jakim Bergkamp był piłkarzem. Jego dostojność w grze, bajeczna technika i piękne bramki do dzisiaj są znakiem rozpoznawalnym – po prostu made in Dennis. Na grę Holendra zawsze patrzyło się przyjemnie, nawet jeżeli coś mu nie wyszło. Zapamiętam też go jako zawodnika, o bardzo wysokim boiskowym IQ. Trzeba również wspomnieć, że był, a w zasadzie jest do tej pory, inteligentnym człowiekiem także poza stadionową murawą, co nie zawsze jest takie oczywiste. 

Problemem w zbiorze większej ilości trofeów była też aerodromofobia „nielatającego holendra”. Strach przed lataniem powodował, że  nie brał udziału w dalekich delegacjach swojego zespołu. Przez tę fobię przedwcześnie zrezygnował również z gry w reprezentacji. Po finałach Euro 2000 stwierdził, że kończy przygodę reprezentacyjną, gdyż nie chce mącić selekcjonerowi w budowaniu składu na mundial w 2002 roku, który miał odbywać się Korei i Japonii. Dla Bergkampa turniej na drugim końcu świata był po prostu nieosiągalny. Ostatecznie Holandia nie zakwalifikowała się na azjatyckie Mistrzostwa Świata, a kto wie jakby się to potoczyło z wybitnym Kanonierem w eliminacjach.

Myśląc co mógłbym napisać o Bergkampie w podsumowaniu, przychodzą mi do głowy tylko same pozytywne przymiotniki. Żeby jednak zakończyć ochy i achy, zakończę przewrotnie. Dennis miał jedną wadę. Kiedy w 1995 przychodził do Arsenalu, po nieudanej przygodzie w Interze, mówiono, że jest za słaby fizycznie na angielskie warunki. Jak się okazało szybko przystosował się do ciężkiej walki, a niekiedy nawet jego gra stawała się brutalna jak na tak doskonałego technika. W całej karierze zdarzyło mu się kilka brzydkich, złośliwych zagrań, ale jest to w zasadzie jedyna rysa na niesamowitej palecie innych umiejętności.

Dennis Bergkamp w zasadzie jest moim jedynym idolem i zawsze będzie dla mnie numerem jeden. Odnosząc się do jego osoby nigdy nie będę subiektywny – w moich oczach zawsze będzie ideałem piłkarza.

Na koniec dyspozycja Dennisa z Old Boyów Ajaxu Amsterdam:
 

niedziela, 6 maja 2012

Polska kopana

Jak skomentować mistrzostwo Śląska? Żenada. Nie dlatego, że tego klubu nie lubię, wręcz przeciwnie. Szanuje Oresta Lenczyka i jego piłkarzy, a gracze Wojskowych imponowali jesienią, kiedy zasłużenie (!) zakończyli zmagania na fotelu lidera. Natomiast to co działo się w rundzie wiosennej , to… żenada. Ale żeby nie było – to nie wina Śląska, że zdobył mistrzostwo. No właśnie!

Najbardziej „sfrajerzyła” się Legia. Dosłownie. Byłem przekonany (jak z resztą niemal cała piłkarska Polska), że Legia sięgnie w tym sezonie po mistrzostwo i napisałem nawet o tym tekścik (kilka postów niżej). Jednak to co zrobili piłkarze Macieja Skorży jest karygodne. Do tej pory nie rozumiem jak Legioniści roztrwonili przewagę, mając tak bogate zaplecze kadrowe. Nigdy tego nie zrozumiem.


Fajnie prezentowała się ekipa Waldemara Fornalika, z tym że piłkarze Ruchu nie wytrzymywali w spotkaniach o najwyższą stawkę, czyli tak naprawdę w meczach z Legią. Lech zaczął ściganie za późno, choć do końca walczył o majstra. Może byłby to dobry prognostyk przed następnym sezonem, gdyby latem nie szykowało się wietrzenie magazynów w klubie. 

To byłoby na tyle - tak mi się przypomniało, zdenerwowałem się. Niemniej kciuki za Śląsk jesienią w europejskich pucharach będę trzymał. Boję się tylko, że trafii on na drużynę pokroju rumuńskiego Rapidu i wtedy będzie koniec Europy. A takich drużyn  jak ta z Bukaresztu na Starym Kontynencie jest na pęczki.