poniedziałek, 27 lutego 2012

Z Portugalią po raz dziesiąty

W środę 29. lutego Polska podejmie Portugalię na Stadionie Narodowym. Pierwsze wydarzenie sportowe na warszawskim obiekcie będzie zarazem dziesiątym spotkaniem obydwu reprezentacji. Jak dotąd bilans polskiej drużyny jest minimalnie niekorzystny.

Polscy kibice bardzo dobrze wspominają mecze z Portugalczykami w eliminacjach do ostatnich Mistrzostw Europy. Pod koniec 2007 roku w Lizbonie padł remis 2:2, a nasza drużyna wyrównała w końcowych minutach spotkania po uderzeniu zza pola karnego Jacka Krzynówka. Punkt przywieziony z Portugalii okazał się bezcenny w zajęciu pierwszego miejsca w grupie eliminacyjnej i awansie do finałów europejskiego czempionatu w Austrii i Szwajcarii. Jeszcze lepiej drużyna prowadzona przez Leo Beenhakkera zagrała rok wcześniej na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Biało-czerwoni pokonali wówczas rywali 2:1, a bohaterem meczu został Euzebiusz Smolarek, zdobywca obydwu bramek. Było to jedno z najlepszych (jeżeli nie najlepsze) spotkań jakie polska kadra rozegrała do tej pory w XXI wieku.

Portugalczycy stawali także na naszej drodze podczas finałów Mistrzostw Świata. Taka sytuacja miała miejsce dwukrotnie. W 1986 roku w Meksyku polska kadra skromnie zwyciężyła 1:0 po golu… Włodzimierza Smolarka. Było to jedyne zwycięstwo zespołu prowadzonego w tamtym czasie przez Antoniego Piechniczka na tym turnieju. Ponownie los zetknął obydwie drużyny szesnaście lat później w Korei i Japonii. Polaków upokorzył wtedy Pedro Miguel Pauleta, który strzelił efektownego hat-tricka, kończąc tym samym przygodę podopiecznych Jerzego Engela na azjatyckim mundialu.

W sumie rozegraliśmy z Portugalią dziewięć spotkań z których wygraliśmy trzy, dwukrotnie mecze były nierozstrzygnięte, a cztery razy triumfowali rywale. Bilans bramkowy również przemawia za gośćmi środowego spotkania, którzy strzelili 13 goli, tracąc 9. Drużyna Franciszka Smudy będzie walczyć więc o wyrównanie niekorzystnej statystyki, choć „na papierze” to portugalska ekipa jest silniejsza.

Wszystkie mecze Polski z Portugalią:

08.09.07 Lizbona - Portugalia 2:2 Polska (El. ME 2008)
2. 11.10.06 Chorzów - Polska 2:1 Portugalia (El. ME 2008)
3. 10.06.02 Jeonju - Portugalia 4:0 Polska (MŚ 2002)
4. 07.06.86 Monterrey - Portugalia 0:1 Polska (MŚ 1986)
5. 28.10.83 Wrocław -  Polska 0:1 Portugalia (El. ME 1984)
6. 10.10.82 Lizbona -  Portugalia 2:1 Polska (El. ME 1984)
7. 23.09.81 Lizbona -  Portugalia 2:0 Polska (towarzyski)
8. 29.10.77 Chorzów -  Polska 1:1 Portugalia (El. MŚ 1978)
9. 16.10.76 Porto - Portugalia 0:2 Polska (El. MŚ 1978)
źr. artykułu: PilkaNozna.pl

sobota, 25 lutego 2012

Wstydu nie było


Co z tego skoro i tak nie zobaczymy żadnej drużyny w kolejnym wiosennym meczu w europejskich pucharach. Wisła i Legia solidarnie pożegnały się z Ligą Europy, chociaż prezentowały się dość solidnie na tle swoich rywali.

Pierwszy raz od 41 lat oglądaliśmy dwie drużyny na początku roku w rozgrywkach starego kontynentu, ale żeby mówić o jakimś progresie należy poczekać do następnego sezonu. Jeżeli bowiem już w grudniu, albo nie daj Boże jeszcze wcześniej, polskie kluby odpadną z pucharów to trzeba będzie przeżegnać się lewą ręką.

Obydwa dwumecze były na tyle podobne, że można je potraktować łącznie. Remisy w pierwszych spotkaniach dały dużo nadziei polskim kibicom, ale rewanże okazały się przeszkodą nie do przejścia dla jednych i drugich. Można było się emocjonować, zwalać wszystko na brak szczęścia, skuteczności, czy głupie błędy, ale prawda jest taka, że zarówno Standard, jak i Sporting kontrolowali spotkania rewanżowe.

Wisła może mieć pretensje do Gervasio Nuneza, który w Krakowie wpuścił w maliny Czekaja, ratującego sytuację po kiksie Argentyńczyka i faulującego w polu karnym, a w rewanżu już sam wysłał się przedwcześnie pod prysznic, kiedy sędzia drugi raz ukarał go żółtym kartonikiem. Można gdybać czy fatalna postawa defensywnego pomocnika Białej Gwiazdy miała wpływ na wynik, jednak trzeba pamiętać, że Standard grałby inaczej, jeżeli nie wywiózłby korzystnego rezultatu spod Wawelu.

Jeszcze większą kontrolę w drugim meczu miał Sporting. Często wydawało się, że to Legia miała przewagę, że to polski klub jest lepszy, ale na dobrą sprawę Wojskowi  tylko raz poważnie zagrozili bramce gospodarzy, kiedy Rafał Wolski faulowany był na skraju pola karnego. Strzału Vrdoljaka po faulu na warszawskim młokosie nie zamierzam nawet komentować. Portugalczycy strzelili w końcówce gola i nie pozostawili złudzeń Legionistom.

Ostatni polski zespół wygrał w dwumeczu na wiosnę 21 lat temu. W 1991 roku Legia wyeliminowała Sampdorie Genua w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. W meczu o finał dwukrotnie zmierzyli się z Manchesterem United, ale Czerwone Diabły były za silne na polski zespół. Wówczas w warszawskiej ekipie brylowali tacy piłkarze jak Maciej Szczęsny (słynna czerwona kartka po uderzeniu Manciniego w Genui), Jacek Bąk, Marek Jóźwiak, Dariusz Czykier i przede wszystkim wschodząca gwiazda polskiego futbolu, chłopak z Bródna, czyli Wojtek Kowalczyk, dzisiejszy ekspert Polsatu Sport.

Z niecierpliwością czekam na powtórzenie osiągnięcia stołecznych z tamtego okresu,  jednak z każdym rokiem polskie zespoły przekonują mnie, żeby nie robić sobie nadziei.

środa, 22 lutego 2012

Cień armaty


Arsenal w sezonie 2003/04 sięgnął po mistrzostwo kraju nie przegrywając żadnego spotkania. Był to jak dotąd jedyny taki przypadek w historii ligi angielskiej. Rok później Kanonierzy wygrali Puchar Albionu, a w 2006 roku dotarli do finału Ligi Mistrzów, w którym ulegli wielkiej Barcelonie. I co dalej?

Od wspomnianych sukcesów trwa ciągły regres, a wyniki osiągane w tym sezonie są apogeum załamania formy Kanonierów. The Gunners odpadli z F.A. Cup, lada moment wylecą za burtę Ligi Mistrzów, a w Premier League rozpaczliwie walczą o czołową czwórkę. Tyle tylko, że kalendarz im nie sprzyja…

Sympatycy klubu z północnego Londynu podzielili się na zwolenników i przeciwników Arsene’a Wengera. Pierwsi za niepowodzenie obwiniają dusigroszy z zarządu, drudzy natomiast uważają, że to manager powinien brać odpowiedzialność na swoje barki. Prawda jest taka, że obydwie grupy mają rację.

Jednakże w kwestii wydatków wina nie stoi tylko po stronie zarządu. To francuski szkoleniowiec, notabene magister ekonomii, jest zwolennikiem niewydawania fortuny na piłkarzy i oszczędzania na pensjach zawodników. Jego postawa jest bardzo szlachetna, ale póki FIFA nie zmieni przepisów o ograniczeniach płacowych, Kanonierzy tkwiący w tej filozofii zaczną jeszcze bardziej oddalać się od światowej czołówki.

Kibice Arsenalu w każdym okienku transferowym czekają na wiadomości o wzmocnieniach zespołu renomowanymi zawodnikami. Zamiast tego dostają cierpkie informacje o kolejnych osłabieniach drużyny Wengera. Jako wielki fan londyńskiej drużyny mam już tego dosyć i choć jestem z klubem na dobre i na złe, oczekuję że latem (w końcu!) Wenger wzmocni zespół zamiast go osłabiać. Boję się jednak, że to tylko pobożne życzenia, które na pewno się nie spełnią.

Szanuje francuza za to co zrobił dla Arsenalu, życzę mu jak najlepiej, ale jeżeli dalej będzie brnął w swoją utopijną ideologię będzie się to negatywnie odbijało na zespole. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że Wenger stracił jaja, albo po prostu w końcu wyszło jego prawdziwe oblicze. Prawdziwy facet powinien potrafić uderzyć się w pierś i przyznać do błędu, a 62-letni trener umie tylko szukać winnych po przegranych meczach w sędziach, wietrze wiejącym ze złej strony, czy za ciasnych spodenkach swoich podopiecznych.

Kiedy w latach 2004-06 kryzys przeżywał Manchester United wielu fanów tego zespołu domagało się zwolnienia sir Alexa Fergusona (o tym że jego czas się skończył mówił chociażby Hirek Wrona, jeden z najbardziej znanych sympatyków Czerwonych Diabłów w Polsce). Ferguson mimo dwóch lat posuchy został na swoim stanowisku i nastały tłuste lata dla United. Cztery wygrane w Premier League, dwa w Pucharze Ligi, cztery wywalczone Tarcze Wspólnoty, a także zwycięstwo w Lidze Mistrzów i Klubowych Mistrzostwach Świata sprawiły, że malkontentom i żegnającym przedwcześnie szkockiego szkoleniowa musi być teraz głupio!

Problem w tym, że Alex miał problem ze swoim klubem przez dwa sezony, a londyńska armata nie może wystrzelić od siedmiu lat. Tylko czy wina stoi po stronie strzelającego? Oczywiście też, jednak żeby to zweryfikować należy dać mu amunicje, a jeśli The Gunners nie zaopatrzą się w nią latem trzeba będzie pożegnać zasłużonego generała, który bez odpowiednich środków niczego nie zwojuje. Naturalnie głównodowodzący musi tej amunicji chcieć, bo nie ma już czasu na szlifowanie nieostrego uzbrojenia. 

źr. foto: thisislondon.co.uk/ 

poniedziałek, 20 lutego 2012

Nudna Espania


W Hiszpanii od kilku sezonów tylko dwie drużyny liczą się w walce o mistrzostwo kraju. Pytanie tylko czy jest to wielkość, czy słabość tej ligi? Zdania są podzielone.

Ósmy rok z rzędu na hiszpańskim tronie usiądzie albo Real Madryt, albo FC Barcelona. W tym sezonie najprawdopodobniej największe laury spadną na drużynę Królewskich, tym samym Jose Mourinho przerwie trzyletnią hegemonię katalońskiej maszyny Guardioli. Nie zmienia to faktu, że za barcelońsko-madryckim zaprzęgiem nikt w ich rodzimych rozgrywkach nie może nadążyć i nic nie wskazuje, aby miało to się w najbliższym czasie zmienić.

Nie wyobrażam sobie żeby w przyszłym sezonie La Ligę wygrała Sevilla, Athletico, Bilbao czy Valencia. Akurat drużyna z Walencji jest obecnie trzecią siłą ligi, ale nie ma szans aby zagrozić dwójce potentatów. Nie chodzi nawet o to, że piłkarze Enaia Emery’ego nie są w stanie odnieść korzystnego wyniku z Realem i Barceloną w bezpośrednim starciu, ale drużyna z miasta nad Turią w głupi sposób traci punkty ze średniakami. A o tym, że w lidze hiszpańskiej nie można mieć większych wahnięć formy przekonała się ostatnio Duma Katalonii, która zaliczyła kilka remisów i nagle Real wyprzedza ją o 10 punktów. Pytanie tylko jak to się stało? Kiedy?

Jeżeli nie zawali się stadion im. Santiago Bernabeu podczas treningu, Real sięgnie po mistrzostwo. Jest to tak samo pewne, jak druga wygrana Barcelony w potyczce tych zespołów na Camp Nou. Troszeczkę paradoksalne rozstrzygnięcie, ale możliwe do przewidzenia już przed startem rozgrywek. Nie umniejszy to jednak w żaden sposób drużynie zbudowanej przez The Special One, ponieważ ligę wygrywa drużyna, która prezentuje równy poziom przez dziesięć miesięcy. Banał, ale jakże istotny.

Wracając do Valencii, trenerowi Emery’emu i tak należą się słowa uznania za utrzymywanie się na najlepszym z możliwych miejsc w Primera Division, ponieważ co roku kluczowi zawodnicy opuszczają trzecie co do wielkości miasto w Hiszpanii na rzecz większych klubów.

Jeszcze do ubiegłego sezonu o sile ligi stanowiły także Sevilla i Villarreal, ale ten sezon dla obydwu zespołów jest już stracony. Ekipa ze stolicy Andaluzji gra zdecydowanie poniżej możliwości i zabłądził gdzieś w środku tabeli. Jeszcze gorzej mają się sprawy Żółtej Łodzi Podwodnej. Czwarta drużyna ubiegłego sezonu jesienią przegrała wszystkie mecze w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a obecnie walczy o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Taki stan rzeczy nie daje żadnej nadziei, aby ktoś zdetronizował Barcelonę i Real. Mało tego, nikt nawet nie jest w stanie postraszyć gigantów, którzy od kilku lat mają monopol na dwa pierwsze miejsca w tabeli. Przez to liga jako całość traci na atrakcyjności, bo kogo interesują mecze Granady z Sociedadem, Rayo z Malagą czy Betisu z Gijon?  Poza spotkaniami Blaugrany i Los Blancos po prostu wieje nudą… 

źr. foto: sport.pl

niedziela, 19 lutego 2012

Smuda potrzebuje spokoju

Spośród nazwisk piłkarzy powołanych na mecz z Portugalią jest kilka małych niespodzianek, chociaż w przypadku Franciszka Smudy już nic nie powinno nas dziwić. 

O tym, że „Franz” jest niekonsekwentny wiemy od dawna, że zmienia zdanie co chwilę-  również, więc z przymrużeniem oka powinniśmy spoglądać na zaproszenie do kadry Sebastiana Boenischa czy Adama Matuszczyka. Pierwszy po kontuzji jeszcze nie zagrał w meczu Bundesligi, a drugi przeszedł do klubu z niższej klasy rozgrywkowej aby grać w pierwszym zespole, tymczasem w Fortunie Dusseldorf na razie pełni rolę zmiennika. Do kadry wraca również Ireneusz Jeleń, tylko że były napastnik Wisły Płock również nie może znaleźć miejsca w wyjściowej jedenastce Lille OSC. 

W kadrze na mecz z Portugalią znalazło się zaledwie dwóch bramkarzy i obydwaj reprezentują te same barwy klubowe. Pewne jest więc, że Łukasz Fabiański obejrzy poczynania swojego młodszego kolegi z ławki, do czego w Arsenalu zdążył się już przyzwyczaić. Trener naszych orłów za nic nie chce przeprosić się z Arturem Borucem, który w ostatnim czasie jest w bardzo dobrej dyspozycji i ma pewne miejsce w bramce Fiorentiny.  Przemysław Tytoń z kolei przegrywa rywalizację z Andreasem Isakssonem w bramce PSV, a Grzegorzowi Sandomierskiemu nie udało się zwojować ligi belgijskiej i z podkulonym ogonem wraca (w ramach wypożyczenia) do Jagiellonii Białystok. 

Nieciekawie jest także w obronie, zwłaszcza w środkowej strefie tej formacji. Damien Perquis jest już chyba pewniakiem w oczach Smudy, ale kto do niego dołączy? Na zgrupowanie nie przyjedzie Arkadiusz Głowacki, który wznowił niedawno treningi po kontuzji. Wojtkowiak i Jodłowiec byli już próbowani jako para stoperów, ale razem prezentowali się niepewnie. Dobrze spisywał się na tej pozycji nominalny prawy defensor, Marcin Wasilewski i to najprawdopodobniej on wybiegnie 29 lutego w pierwszym składzie biało-czerwonych. W obwodzie jest także Marcin Kamiński, ale wątpliwe żeby młody gracz Lecha był pierwszoplanową postacią na Euro. 

Na prawej stronie mamy niezatapialnego Łukasza Piszczka, a jego mocnym zmiennikiem jest Wasilewski (oczywiście jeżeli nie będzie grał w środku). Gorzej jest na lewej flance, gdzie Boenisch nie jest pewną alternatywą dla Jakuba Wawrzyniaka, ponieważ nikt nie wie w jakiej jest dyspozycji. Obecność na zgrupowaniu zawodnika Werderu ma dać odpowiedź na to pytanie selekcjonerowi. Tym razem Smuda pominął przy powołaniach Piotra Celebana, który może grać na obydwu stronach defensywy, więc na razie obrońca Śląska zajmuje dalsze miejsce w hierarchii sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski. 

W drugiej linii z powołanych zawodników nie tylko Matuszczykowi brakuje minut na boisku. Problemy w swoim zespole ma także Adrian Mierzejewski, który nie może przebić się do pierwszego składu Trabzonsporu. Niektórzy kibice chłodno spoglądają na kolejne zaproszenie do kadry Eugena Polańskiego, jednak sam zawodnik broni się postawą na boisku, bowiem w pięciu meczach rundy wiosennej zdobył dwie bramki dla FSV Mainz.  

W koszulce z orzełkiem na piersi zobaczymy w końcu Kamila Grosickiego, którego domagali się kibice i dziennikarze. Napastnik Sivassporu o miejsce w pierwszym garniturze reprezentacji będzie walczył ze Sławomirem Peszką i trzeba przyznać, że ta rywalizacja zapowiada się bardzo interesująco.  
W napadzie mamy Roberta Lewandowskiego i… długo, długo nic. Wciąż nie wiadomo kto będzie zastępcą najlepszego strzelca BVB podczas Mistrzostw Europy. Swoją szansę tym razem dostanie Jeleń, chociaż ma on problemy z regularną grą w klubie. O miano zastępcy „Lewego”, z różnym skutkiem, walczą też inni. Ostatnio przypomniał o sobie Artur Sobiech, a wydawało się, że polski napastnik przepadnie w rezerwach Hannoveru 96. 21-letni zawodnik, mimo że wchodził na boisko z ławki rezerwowych, strzelił ostatnio dwa gole – w Bundeslidze przeciwko Mainz i w Lidze Europy z Club Brugge. Jeżeli jego forma w dalszym ciągu będzie szła w górę, na pewno nie ujdzie to uwadze „Franza”, który wręcz uwielbia ligę niemiecką. Trzeba pamiętać jeszcze o Pawle Brożku, ale akurat dla niego przepustka na Euro znacząco się oddaliła. Przeprowadzka do Szkocji nie była dobrym posunięciem, ponieważ na razie Neil Lennon nie widzi go w podstawowym składzie Celticu FC. 

Można dywagować czy przy powołaniach na mecz z Portugalią Franciszek Smuda popełnił błędy, jednak weryfikacją jego decyzji będzie boisko. W myśl dewizy, że trenera bronią wyniki, nie powinno oceniać się Smudy za wyznaczanie zawodników na mecz, tylko za rezultaty jakie uzyska, zwłaszcza na Mistrzostwach Europy w Polsce i na Ukrainie. Bez względu na rozstrzygnięcie towarzyskiego spotkania z podopiecznymi Paulo Bento, z ewentualną krytyką szkoleniowca reprezentacji Polski należy się wstrzymać przynajmniej do połowy czerwca.
 
Kadra na spotkanie z Portugalią:

Bramkarze: Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn), Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn)

Obrońcy: Łukasz Piszczek (Borussia Dortmund), Jakub Wawrzyniak (Legia Warszawa), Tomasz Jodłowiec (Polonia Warszawa), Sebastian Boenisch (Werder Brema), Damien Perquis (Sochaux), Grzegorz Wojtkowiak (Lech Poznań), Marcin Kamiński (Lech Poznań), Marcin Wasilewski (Anderlecht Bruksela)

Pomocnicy: Jakub Błaszczykowski (Borussia Dortmund), Ludovic Obraniak (Girondins Bordeaux), Sławomir Peszko (FC Koeln), Eugen Polanski (FSV Mainz), Adam Matuszczyk (Fortuna Dusseldorf), Adrian Mierzejewski (Trabzonspor), Dariusz Dudka (AJ Auxerre), Kamil Grosicki (Sivasspor), Sebastian Mila (Śląsk Wrocław), Maciej Rybus (Terek Grozny),

Napastnicy: Robert Lewandowski (Borussia Dortmund), Ireneusz Jeleń (OSC Lille)