W Hiszpanii od kilku sezonów tylko dwie drużyny liczą się w walce o mistrzostwo kraju. Pytanie tylko czy jest to wielkość, czy słabość tej ligi? Zdania są podzielone.
Ósmy rok z rzędu na hiszpańskim tronie usiądzie albo Real Madryt, albo FC Barcelona. W tym sezonie najprawdopodobniej największe laury spadną na drużynę Królewskich, tym samym Jose Mourinho przerwie trzyletnią hegemonię katalońskiej maszyny Guardioli. Nie zmienia to faktu, że za barcelońsko-madryckim zaprzęgiem nikt w ich rodzimych rozgrywkach nie może nadążyć i nic nie wskazuje, aby miało to się w najbliższym czasie zmienić.
Nie wyobrażam sobie żeby w przyszłym sezonie La Ligę wygrała Sevilla, Athletico, Bilbao czy Valencia. Akurat drużyna z Walencji jest obecnie trzecią siłą ligi, ale nie ma szans aby zagrozić dwójce potentatów. Nie chodzi nawet o to, że piłkarze Enaia Emery’ego nie są w stanie odnieść korzystnego wyniku z Realem i Barceloną w bezpośrednim starciu, ale drużyna z miasta nad Turią w głupi sposób traci punkty ze średniakami. A o tym, że w lidze hiszpańskiej nie można mieć większych wahnięć formy przekonała się ostatnio Duma Katalonii, która zaliczyła kilka remisów i nagle Real wyprzedza ją o 10 punktów. Pytanie tylko jak to się stało? Kiedy?
Jeżeli nie zawali się stadion im. Santiago Bernabeu podczas treningu, Real sięgnie po mistrzostwo. Jest to tak samo pewne, jak druga wygrana Barcelony w potyczce tych zespołów na Camp Nou. Troszeczkę paradoksalne rozstrzygnięcie, ale możliwe do przewidzenia już przed startem rozgrywek. Nie umniejszy to jednak w żaden sposób drużynie zbudowanej przez The Special One, ponieważ ligę wygrywa drużyna, która prezentuje równy poziom przez dziesięć miesięcy. Banał, ale jakże istotny.
Wracając do Valencii, trenerowi Emery’emu i tak należą się słowa uznania za utrzymywanie się na najlepszym z możliwych miejsc w Primera Division, ponieważ co roku kluczowi zawodnicy opuszczają trzecie co do wielkości miasto w Hiszpanii na rzecz większych klubów.
Jeszcze do ubiegłego sezonu o sile ligi stanowiły także Sevilla i Villarreal, ale ten sezon dla obydwu zespołów jest już stracony. Ekipa ze stolicy Andaluzji gra zdecydowanie poniżej możliwości i zabłądził gdzieś w środku tabeli. Jeszcze gorzej mają się sprawy Żółtej Łodzi Podwodnej. Czwarta drużyna ubiegłego sezonu jesienią przegrała wszystkie mecze w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a obecnie walczy o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Taki stan rzeczy nie daje żadnej nadziei, aby ktoś zdetronizował Barcelonę i Real. Mało tego, nikt nawet nie jest w stanie postraszyć gigantów, którzy od kilku lat mają monopol na dwa pierwsze miejsca w tabeli. Przez to liga jako całość traci na atrakcyjności, bo kogo interesują mecze Granady z Sociedadem, Rayo z Malagą czy Betisu z Gijon? Poza spotkaniami Blaugrany i Los Blancos po prostu wieje nudą…
źr. foto: sport.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz