Co z tego skoro i tak nie zobaczymy żadnej drużyny w kolejnym wiosennym meczu w europejskich pucharach. Wisła i Legia solidarnie pożegnały się z Ligą Europy, chociaż prezentowały się dość solidnie na tle swoich rywali.
Pierwszy raz od 41 lat oglądaliśmy dwie drużyny na początku roku w rozgrywkach starego kontynentu, ale żeby mówić o jakimś progresie należy poczekać do następnego sezonu. Jeżeli bowiem już w grudniu, albo nie daj Boże jeszcze wcześniej, polskie kluby odpadną z pucharów to trzeba będzie przeżegnać się lewą ręką.
Obydwa dwumecze były na tyle podobne, że można je potraktować łącznie. Remisy w pierwszych spotkaniach dały dużo nadziei polskim kibicom, ale rewanże okazały się przeszkodą nie do przejścia dla jednych i drugich. Można było się emocjonować, zwalać wszystko na brak szczęścia, skuteczności, czy głupie błędy, ale prawda jest taka, że zarówno Standard, jak i Sporting kontrolowali spotkania rewanżowe.
Wisła może mieć pretensje do Gervasio Nuneza, który w Krakowie wpuścił w maliny Czekaja, ratującego sytuację po kiksie Argentyńczyka i faulującego w polu karnym, a w rewanżu już sam wysłał się przedwcześnie pod prysznic, kiedy sędzia drugi raz ukarał go żółtym kartonikiem. Można gdybać czy fatalna postawa defensywnego pomocnika Białej Gwiazdy miała wpływ na wynik, jednak trzeba pamiętać, że Standard grałby inaczej, jeżeli nie wywiózłby korzystnego rezultatu spod Wawelu.
Jeszcze większą kontrolę w drugim meczu miał Sporting. Często wydawało się, że to Legia miała przewagę, że to polski klub jest lepszy, ale na dobrą sprawę Wojskowi tylko raz poważnie zagrozili bramce gospodarzy, kiedy Rafał Wolski faulowany był na skraju pola karnego. Strzału Vrdoljaka po faulu na warszawskim młokosie nie zamierzam nawet komentować. Portugalczycy strzelili w końcówce gola i nie pozostawili złudzeń Legionistom.
Ostatni polski zespół wygrał w dwumeczu na wiosnę 21 lat temu. W 1991 roku Legia wyeliminowała Sampdorie Genua w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. W meczu o finał dwukrotnie zmierzyli się z Manchesterem United, ale Czerwone Diabły były za silne na polski zespół. Wówczas w warszawskiej ekipie brylowali tacy piłkarze jak Maciej Szczęsny (słynna czerwona kartka po uderzeniu Manciniego w Genui), Jacek Bąk, Marek Jóźwiak, Dariusz Czykier i przede wszystkim wschodząca gwiazda polskiego futbolu, chłopak z Bródna, czyli Wojtek Kowalczyk, dzisiejszy ekspert Polsatu Sport.
Z niecierpliwością czekam na powtórzenie osiągnięcia stołecznych z tamtego okresu, jednak z każdym rokiem polskie zespoły przekonują mnie, żeby nie robić sobie nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz