Arsenal w sezonie 2003/04 sięgnął po mistrzostwo kraju nie przegrywając żadnego spotkania. Był to jak dotąd jedyny taki przypadek w historii ligi angielskiej. Rok później Kanonierzy wygrali Puchar Albionu, a w 2006 roku dotarli do finału Ligi Mistrzów, w którym ulegli wielkiej Barcelonie. I co dalej?
Od wspomnianych sukcesów trwa ciągły regres, a wyniki osiągane w tym sezonie są apogeum załamania formy Kanonierów. The Gunners odpadli z F.A. Cup, lada moment wylecą za burtę Ligi Mistrzów, a w Premier League rozpaczliwie walczą o czołową czwórkę. Tyle tylko, że kalendarz im nie sprzyja…
Sympatycy klubu z północnego Londynu podzielili się na zwolenników i przeciwników Arsene’a Wengera. Pierwsi za niepowodzenie obwiniają dusigroszy z zarządu, drudzy natomiast uważają, że to manager powinien brać odpowiedzialność na swoje barki. Prawda jest taka, że obydwie grupy mają rację.
Jednakże w kwestii wydatków wina nie stoi tylko po stronie zarządu. To francuski szkoleniowiec, notabene magister ekonomii, jest zwolennikiem niewydawania fortuny na piłkarzy i oszczędzania na pensjach zawodników. Jego postawa jest bardzo szlachetna, ale póki FIFA nie zmieni przepisów o ograniczeniach płacowych, Kanonierzy tkwiący w tej filozofii zaczną jeszcze bardziej oddalać się od światowej czołówki.
Kibice Arsenalu w każdym okienku transferowym czekają na wiadomości o wzmocnieniach zespołu renomowanymi zawodnikami. Zamiast tego dostają cierpkie informacje o kolejnych osłabieniach drużyny Wengera. Jako wielki fan londyńskiej drużyny mam już tego dosyć i choć jestem z klubem na dobre i na złe, oczekuję że latem (w końcu!) Wenger wzmocni zespół zamiast go osłabiać. Boję się jednak, że to tylko pobożne życzenia, które na pewno się nie spełnią.
Szanuje francuza za to co zrobił dla Arsenalu, życzę mu jak najlepiej, ale jeżeli dalej będzie brnął w swoją utopijną ideologię będzie się to negatywnie odbijało na zespole. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że Wenger stracił jaja, albo po prostu w końcu wyszło jego prawdziwe oblicze. Prawdziwy facet powinien potrafić uderzyć się w pierś i przyznać do błędu, a 62-letni trener umie tylko szukać winnych po przegranych meczach w sędziach, wietrze wiejącym ze złej strony, czy za ciasnych spodenkach swoich podopiecznych.
Kiedy w latach 2004-06 kryzys przeżywał Manchester United wielu fanów tego zespołu domagało się zwolnienia sir Alexa Fergusona (o tym że jego czas się skończył mówił chociażby Hirek Wrona, jeden z najbardziej znanych sympatyków Czerwonych Diabłów w Polsce). Ferguson mimo dwóch lat posuchy został na swoim stanowisku i nastały tłuste lata dla United. Cztery wygrane w Premier League, dwa w Pucharze Ligi, cztery wywalczone Tarcze Wspólnoty, a także zwycięstwo w Lidze Mistrzów i Klubowych Mistrzostwach Świata sprawiły, że malkontentom i żegnającym przedwcześnie szkockiego szkoleniowa musi być teraz głupio!
Problem w tym, że Alex miał problem ze swoim klubem przez dwa sezony, a londyńska armata nie może wystrzelić od siedmiu lat. Tylko czy wina stoi po stronie strzelającego? Oczywiście też, jednak żeby to zweryfikować należy dać mu amunicje, a jeśli The Gunners nie zaopatrzą się w nią latem trzeba będzie pożegnać zasłużonego generała, który bez odpowiednich środków niczego nie zwojuje. Naturalnie głównodowodzący musi tej amunicji chcieć, bo nie ma już czasu na szlifowanie nieostrego uzbrojenia.
źr. foto: thisislondon.co.uk/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz