Płacz
w Katalonii. Lament w Madrycie. Real i Barcelona nie spotkają się w wielkim
finale Ligi Mistrzów. Wbrew wszystkim specjalistom, dziennikarzom, koneserom,
działaczom UEFA (?).
Na
polskich forach internetowych trwa wojna między sympatykami najlepszych
hiszpańskich klubów. Jedni wylewają wiadro pomyj na drugich, rzadko kiedy wywiązuje
się kulturalna polemika z konkretnymi argumentami. Teraz wszystkie argumenty jednym
i drugim zabrali piłkarze Chelsea oraz Bayernu. I dobrze!
Oczywiście
sympatycy Barcelony już nazywają styl prezentowany przez Chelsea w rewanżowej potyczce
antyfutbolem.
- „Zaparkowali autobus”.
- „Nie zasłużyli na finał. Jak taka drużyna
może grać w finale LM?!”
- „Piłka nożna jest dla kibiców, ma dostarczać
rozrywki”.
I
najbardziej wyszukana z pyskówek:
- „Barcelona i tak jest najlepsza!”
Legendarne już porzekadło głosi, że
jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz, a Blaugrana od trzech spotkań nie
wygrała! Chelsea zwyciężyła w dwumeczu jak najbardziej
zasłużenie. Jeżeli grając w dziesiątkę piłkarze The Blues poszliby na ofensywną
wymianę ciosów byłoby to dla nich samobójstwem. A jeśli ktoś nie potrafi docenić kunsztu gry defensywnej, idealnie
ustawionej strefy, którą niezwykle ciężko jest złamać nawet przez najpiękniej
grającą drużynę świata, to jest po prostu laikiem. Za styl punktów się nie
daje, a fani Barcelony tak najwidoczniej myślą. Dlatego też, proponuję im
zacząć kibicować łyżwiarzom figurowym.
Nie
sympatyzuję ani z jednym, ani z drugim klubem, uwielbiam genialną grę Dumy
Katalonii, ale męczą mnie jęki „wiernych” fanów. Chelsea na awans zasłużyła, bo strzeliła jedną bramkę więcej –
kolejny piłkarski banał. Koniec, kropka.
Kibice
Realu natomiast byli wniebowzięci wtorkowym wynikiem, nie czując żadnego
zagrożenia ze strony, już obecnych, vice-mistrzów Niemiec. A tu taka
niespodzianka! Na domiar złego dla miłośników Królewskich, nie powinni mieć oni
żadnych złudzeń. Madrytczycy w dwumeczu byli słabszym zespołem i na dobrą
sprawę powinni przegrać po 180 minutach rywalizacji, a nie po rzutach karnych. Niemiecka
ekipa na Estadio Santiago Bernabeu była drużyną lepszą w większości aspektów
gry. Jose Mourinho mówił po meczu,
że zarówno jego piłkarze, jak i gracze Barcelony nie wytrzymali szalonego
terminarza, a gwoździem do trumny w pucharach były weekendowe Gran Derbi w
Primera Division. Może jest w tym trochę racji, ale Chelsea i Bayern też mieli przecież
ligowe mecze w sobotę i to nie z byle kim, bo na ich drodze stawali kolejno
Arsenal i Werder. Tylko, że Jupp
Heynckes i Roberto Di Matteo umieli
w tych ważnych spotkaniach rozporządzić siłami swoich podopiecznych, więc
tłumaczenie The Special One przekonać nie może.
W
związku z konfrontacją w stolicy Hiszpanii dziwi mnie jeszcze jedna rzecz.
Dlaczego Arjen Robben, który moim
zdaniem był najlepszym ofensywnym graczem tego spotkania, nigdy nie jest
stawiany w jednym rzędzie z Ronaldo
i Messim. Holender jest wielkim
piłkarzem, mimo że zdarzają mu się niewykorzystane setki (jak ta z początku
ostatniego meczu, potyczki z Borussiąx2
czy finału Mistrzostw Świata, gdy wyszedł sam na sam z Casilliasem). Niemniej potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność w
naprawdę najważniejszych momentach, czego brakuje choćby portugalskiemu bożyszczowi.
O ile Ronaldo strzelił dwie bramki w tym meczu, o tyle na przestrzeni całego
spotkania był cieniem skrzydłowego Bayernu.
Jest
to moja subiektywna opinia, gdyż jestem wielkim fanem umiejętności Robbena i niekiedy
nie mogę zrozumieć dlaczego jest tak niedoceniany przez media. To jednak temat
na inna rozprawkę.
Chelsea Londyn – Bayern Monachium –
jest to finał, który obejrzę chętniej niż kolejne Wielkie Derby hiszpańskich potęg.
Obydwa zespoły przystąpią do tego meczu mocno osłabione kartkami, ale do
wielkiego finału jeszcze trochę czasu, więc będzie sposobność żeby dokładniej
się temu przyjrzeć.
Na koniec cytat z książki o Jose
Mourinho „Anatomia zwycięzcy”:
„(…)spytany jak udało mu się
zmotywować zespół po porażce 0:5, odparł: Użyłem prostych słów – zresztą nie
moich, lecz Alberta Einstaina – że jedyną siłą potężniejszą niż para, elektryczność
czy energia atomowa jest siła woli. A ten cały Albert nie był głupi”.