„Waldek, kochany Waldek” – i wszystko jasne. Ręka rękę
myje, Antoni Piechniczek dopiął swego, wstawił swojego na stanowisko
selekcjonera. Może tak jak w przypadku Pawła Janasa wkrótce powierzy sobie rolę
nadtrenera.
O tym, że Fornalik obejmie najbardziej gorące miejsce
pracy tego lata mówiono już od jakiegoś czasu. Szczytem były komentarze
działaczy przed obradami, którzy byli przekonani o wygranej opiekuna Ruchu
jeszcze przed głosowaniem.
W sumie z wykrystalizowanej trójki pan Waldemar był
kandydatem najlepszym, ale to wcale nie oznacza, że nie było odpowiedniejszego.
Jerzy Engel to już zdarta płyta, a Jacek Zieliński był ledwie stażystą,
pomagierem Smudy i z tą rolą sobie nie poradził, więc jak miałby samotnie prowadzić
reprezentację? Joachim Loew przejął schedę po Jurgenie Klinsmannie po MŚ 2006,
ale już wcześniej było wiadomo, że obecny trener Niemców pociągał za sznurki w
tym zespole. Czy ktoś wyobraża sobie Zielińskiego, który dyktuje Franzowi na
kogo postawić w meczu i jaką taktykę dobrać?
Największym
zwolennikiem zatrudnienia Fornalika był Antoni Piechniczek- wielki polski
trener, człowiek cieszący się olbrzymią estymą środowiska piłkarskiego, po
prostu autorytet. Tylko czemu były selekcjoner tak zawierzył umiejętnością trenerskim
pana Waldka? Bo przecież bazować na jego sukcesach nie mógł.
Nie chodzi o to, że Fornalik owych osiągnięć nie ma.
Dwukrotne dotarcie do finału Pucharu Polski i dwukrotne wdrapanie się na podium
Ekstraklasy ze średniakiem, jakim jest chorzowski Ruch, to nie lada wyczyn.
Tylko, że pan Waldemar jest gwiazdą na swoim podwórku, gdzie uwielbiają go
praktycznie wszyscy, ale nigdy nie był dalej, nie poszedł w głąb osiedla, nie
zmierzył się z najlepszymi.
Mianowanie tego dobrze zapowiadającego się trenera jest
co najmniej niestosowane. To tak jakby życie prezydenta powierzyć chirurgowi,
który dotąd leczył ludzi tylko na prowincji. Albo gdyby właściciele wielkiej
korporacji powołali na prezesa nowicjusza, który trzy razy z rzędu został
pracownikiem miesiąca w jednym z mniejszych oddziałów.
Tak naprawdę Piechniczek ma tylko jeden argument w
rękawie, a raczej w kieszeni. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co
chodzi, a o tym wiadomo było już od dawna, więc dziwić się już nie możemy. Taki
urok naszych związkowców.
Dusigrosze
pożałowali na wprawionego stratega, znanego fachowca, kosztem nieopierzonego
żółtodzioba. Jeżeli komuś się wydaje, że takie słowa są krzywdzące to
przedstawię najpoważniejszych kandydatów na selekcjonera reprezentacji Rosji:
Fabio Capello, Josep Guardiola, Marcelo Bielsa, Rafael Benitez, Marcelo Lippi i Harry Redknapp. Nazwisko Fornalik
wypada dość marnie przy takich tuzach.
Oczywiście tamtejsza federacja ma większe możliwości (czyt. więcej pieniędzy),
dlatego może pozwolić sobie na tasowanie takimi nazwiskami. U nas tylko przez
chwilę brano pod uwagę zatrudnienie obcokrajowca, ale ten pomysł szybko upadł,
z również znanego wszystkim powodu - Leo był, Leo coś tam ugrał, Leo nie
zgadzał się z betonem, Leo musiał odejść.
Wracając do głównego bohatera dnia – broń Boże to nie Fornalika oskarżam o
to, że został selekcjonerem. Chyba każdy przyjąłby taką posadę. Poza tym darzę pana
Waldemara nieskrywaną sympatią, szanuję go i życzę wszystkiego dobrego, ale nie idzie zaprzeczyć,
że brakuje mu bezcennego doświadczenia. Takie są fakty.
Cały ten wywód i tak można o kant dupy obić, bo począwszy od 15 sierpnia,
czyli sparingu z Estonią będę ściskał kciuki w każdym meczu naszej kadry, jak
zawsze. Nie będę bojkotował meczów jak Jan Tomaszewski. Mam tylko nadzieję, że
Waldemar Fornalik mnie zaskoczy – doskonale odnajdzie się na nowym stanowisku,
pokaże zmysł trenerski i z miejsca stanie się świetnym fachowcem na miarę międzynarodowego
futbolu. Gdybym usiadł z nim przy czterdziestoprocentowym roztworze, rzekłbym: „Waldziu,
pokaż, że się mylę!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz