środa, 15 sierpnia 2012

Tra - ge - dia


Jak na gorąco skomentować poczynania naszych piłkarzy w meczu z Estonią? Sam nie wiem. Palce przy klawiaturze najchętniej wypisałyby serię przekleństw na to co się działo, a działo się bardzo niewiele. Niewiele dobrego. 

Fornalik zaczął, jak miał zacząć, z dwoma napastnikami. Tylko zamiast pudłującego na treningu Piecha wystawił Artka Sobiecha, który nie tak dawno ukuł w spotkaniu z samym Manchesterem United. W Tallinie natomiast nie pokazał absolutnie nic. Został zmieniony w przerwie, wszedł Mierzejewski i „Waldek King” wrócił do ustawienia swojego poprzednika. Tutaj też nic się nie ruszyło. Polacy bili głową w mur, a Estończycy dobrze bronili. Na domiar złego w doliczonym czasie jakiś Wassiljew zakręcił z rzutu wolnego na tyle skutecznie, że Szczęsny piłkę przepuścił. Inna sprawa, że ustawienie naszego bramkarza przed wykonaniem tego stałego fragmentu gry, pozostawiało dużo do życzenia. Niemniej porażka zasłużona, może w końcu nasze grajki uderzą się w pierś.

Jakieś pozytywy?  Trochę szarpnął Mierzej, ładnie współpracowali Błaszczyk z Piszczkiem, ale to wszystko. Przynajmniej na gorąco. Reszta wyglądała bardzo słabo, wręcz żenująco. Perquis z Wasilewskim kilka razy kopnęli się w czoło, kilka razy minęli z piłką, kilka razy dali się ograć. Prezentowali się jeszcze gorzej niż dwa miesiące temu. A wydawało się, że gorzej już być nie może. 

Następny mecz, już o punkty, z Czarnogórą. Odnosząc się do najbliższej przyszłości posłużę się wyświechtanym cytatem: „ Ciemność widzę, nic nie widzę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz