wtorek, 28 sierpnia 2012

Ugrzęźniemy w mule!?


Piękne stadiony, wzorowa organizacja Euro, rozbudowa infrastruktury i co? T-Mobile Ekstraklasa miała być w tym sezonie atrakcyjnym produktem dla kibiców, tymczasem nowoczesne obiekty zapełniają się co najwyżej w połowie. Ale teraz o czym innym. Wziąłem pod lupę poziom sportowy naszej ligi i ani Kolumbem, ani Magellanem nie zostałem…

źr. foto: photo.bikestats.eu

Druga kolejka Ekstraklasy nie dała mi żadnych złudzeń. Polska piłka coraz głębiej tonie. Jak tak dalej pójdzie niedługo zobaczymy ją na samym dnie. Może to i lepiej. Od dna można się chociaż odbić. Gorzej jak trafi na muł.

Rów Mariański

Ten sezon Ekstraklasy z pewnością będę śledził od deski do deski. Zamiast zachwycać się rarytasami z ligi angielskiej, oglądać muszę naszą kopaninę, ale cóż, takie życie. Obserwując sobotnią konfrontację Arsenalu ze Stoke (bezbramkowy mecz i niewiele sytuacji strzeleckich) mogłem się przekonać jaka przepaść dzieli nasz piłkarski kraj od Europy. W niedzielny wieczór natomiast znalazłem czas na przypatrzenie się dwóm najlepszym hiszpańskim drużynom. To są już lata świetlne!

Real na własne życzenie przegrał z Getafe, a Barcelona długo nie mogła strzelić gola Osasunie. Ponadto Valencia zremisowała z beniaminkiem z La Corunii. Przed rokiem narzekano, że dwie drużyny zdominowały tamtejsze rozgrywki. Początek tego sezonu pokazał, że może być inaczej. Na Półwyspie Iberyjskim poziom się równoważy. Słabsi starają się dogonić najlepszych, chcą pozbawić supremacji wielką dwójkę.

A w Polsce? Oczywiście poziom też się wyrównuje. Tylko nie w tę stronę co trzeba. Przykład pierwszy z brzegu – postawa Ruchu Chorzów. Wicemistrzowie Polski dostali po dupie od Widzewa, a przecież Łodzianie mieli bić się o utrzymanie! No coś tu chyba jest nie tak, skoro drugi zespół poprzedniego sezonu i finalista krajowego pucharu, który na dodatek dokonał największych wzmocnień latem, przegrywa dwa pierwsze spotkania i ma bilans bramkowy 0-6!

Wyłuskane pozytywy

Największymi wygranymi początku rozgrywek (z wyjątkiem Legii, o której później) są właśnie zespoły, na których większość kibiców stawiała krzyżyk. Najdobitniejszym przykładem jest RTS. Radosław Mroczkowski wykorzystuje potencjał ludzki jakim dysponuje do maksimum. Już w zeszłym sezonie 45-letni szkoleniowiec dał się poznać jako dobry i, co ważniejsze, rozsądny fachowiec, mierzący siły na zamiary. Oczywiście Widzew nie będzie się liczyć w walce o europejskie puchary, odległa wydaje się także perspektywa górnej połowy tabeli na koniec sezonu, ale 6 punktów po dwóch kolejkach, w starciach z mistrzem i wicemistrzem kraju, to świetna pozycja wyjściowa dla zespołu wojującego o ligowy byt!

Jeżeli chodzi o drugą serię gier, to najlepszy mecz odbył się chyba w Warszawie, gdzie Polonia podejmowała Lecha. Moim skromnym zdaniem te dwie ekipy będą walczyć o podium. Po tym co wszystkie zespoły zaprezentowały w dwóch kolejach, wydaje mi się, że w pierwszej czwórce na koniec sezonu znajdą się Legia, Lech, Wisła i Polonia (kolejność nie do końca przypadkowa).

Poloniści i tak są już wielkim wygranym tego sezonu. Po zmianie właściciela wydawało się, że kibice Czarnych Koszul chodzić będą na spotkania B-klasy, a ich licencję na grę w Ekstraklasie przejmie GKS Katowice, ukochany klub nowego szefa KSP. Ostatecznie wszystko zakończyło się szczęśliwie dla stołecznych i Ireneusz Król przeniósł się do Warszawy. Już wiadomo, że nowy prezes nie jest tak narwany jak Józef Wojciechowski, cele na sezon też są inne, więc Piotr Stokowiec może spokojnie budować drużynę. W sumie trener Polonii ma niezłą kadrę, a niedawno zespół zasilił jeszcze były obrońca Betisu Sewilla José Isidoro Gómez Torres. 26-letni Hiszpan w zeszłym sezonie zagrał we wszystkich ligowych meczach swojego zespołu, więc jako takie pojęcie o kopaniu okrągłego przedmiotu ze skóry mieć musi.

Nieźle na początku sezonu prezentuje się również Podbeskidzie. Bielszczanie mają bardzo wąskie pole manewru, a mimo to Robert Kasperczyk całkiem zgrabnie układa zawodników na boisku. Szkoleniowiec Górali wyciągnął z okręgówki Kamila Adamka, który już w debiucie na najwyższym szczeblu rozszarpywał obronę krakowskiej Wisły. 23-letni zawodnik, z racji wieku, oszałamiających sukcesów już pewnie nie osiągnie, ale ma szansę stać się solidnym ligowcem. Na razie zagrał jednak jeden mecz na takim poziomie, więc należy dać mu trochę czasu.

Indywidualności

Po stronie plusów początku naszych rodzimych rozgrywek zapisałbym jeszcze kilku ciekawych zawodników, którzy indywidualnie prezentują niezły poziom. Na przykład Abdou Razack Traore z Lechii. Może nie ma on  zmysłu taktycznego, ale za to prezentuje wysublimowane umiejętności techniczne, którymi dorównuje nawet Maorowi Meliksonowi.Gracz z Burkina Faso w ostatnim meczu zabawiał się z obrońcami Pogoni Szczecin, jak z dziećmi na podwórku pod blokiem. Z tym że Razack nie jest Polakiem i nie pomoże wydanie naszej piłce. Kogo więc wyróżnić z futbolistów urodzonych między Odrą a Bugiem?

Na ustach wszystkich jest 18-letni Arkadiusz Milik. Ten młodzian w dwóch meczach strzelił po jednej bramce. Z resztą już w tamtym sezonie obwołano go nadzieją polskiego futbolu. Tylko ilu już takich mieliśmy i ilu się zmarnowało. Chuchajmy na zimne.

Pamiętam Marcina Burkhardta w Amice. Talent czystej wody. Do dziś z tyłu głowy został mi wywiad z 19-letnim, bajecznie zapowiadającym się zawodnikiem (niedokładny zapis, ale zachowujący sens):
- Marcin opowiedz ile należy poświęcić, żeby grać w piłkę.
- Bardzo dużo. Mam 19 lat, koledzy chodzą na piwo, wyciągają mnie na imprezy, a ja odmawiam. Wiem, że na drugi dzień mam trening. Wszystko podporządkowuje futbolowi.

Myślałem wtedy: Boże, jaki poukładany chłopaczyna. Ale co było potem? Jeszcze dwa dobre sezony we Wronkach i transfer do Legii. Marcin nie poradził sobie z nocnymi pokusami stolicy. Taki profesjonalista. Może jednak lepiej mógł wyszaleć się za młodu? Teraz już się tego nie dowiemy. Po rozstaniu z Legią Burkhardt błąkał się po Szwecji, miał epizod ukraiński, później wydawało się, że choć trochę odbuduje się w Jagiellonii, po czym wylądował w Simurgdzie Zagatala. To gdzieś w Azerbejdżanie. Podobno.

Analogiczna sytuacja miała miejsce z Sebastianem Milą, któremu Groclin do ręki dawał tylko pieniądze na jedzenie (bo mieszkanie dostał od klubu), a resztę odkładał na konto młodego blondaska. Tak przynajmniej nieśmiało chwalił się 20-letni wówczas Mila. Później wszyscy wiemy jak było. Różnica między nim a Burkhardtem jest taka, że obecny kapitan Śląska po nieudanych austriacko-norweskich wojażach wrócił z podkulonym ogonem i ponownie został gwiazdą ligi.

Więc spokojnie z tym Milikiem. Idealnie byłoby gdyby napastnik Górnika wziął przykład z Lewandowskiego, który miał to szczęście, że jego kariera rozwijała się harmonijnie. Duża w tym zasługa Cezarego Kucharskiego. Co by nie mówić były gracz Legii poprowadził swojego klienta wspaniałą ścieżką kariery. Jak na polskie warunki, wręcz galaktyczną.

A propos polskich warunków. Czy nie znudziło wam się mówienie cały czas: „ale walczyli”, „pokazali się z niezłej strony”, „zagrali dwie fajne połowy na turnieju”, „ślicznie podryblował”. Tylko co z tego, jak i tak dostajemy wciry? To nie jest moje autorskie odkrycie, mówił już o tym chociażby Mateusz Borek, ale trzeba podkreślić to grubą kreską. Wymagajmy od piłkarzy wyników, a nie fragmentów dobrej gry!

Niestety taka jest rodzima liga. Czasami ktoś fajnie „pokiwa”, czasami wyjdzie jakaś składna akcja na jeden kontakt, ale na Boga, żadna polska ekipa nie potrafi przeprowadzić skutecznego ataku pozycyjnego! Przypomnę, że aby w ogóle mówić o ataku pozycyjnym zawodnicy muszą wymienić między sobą 7 podań, a np. Widzew w rundzie jesiennej poprzedniego sezonu nie zrealizował ani jednego wolnego natarcia na połowie przeciwnika! Cały wywód zmierza do tego, żeby wyjaśnić z jakiego powodu piszę o polskich warunkach. To jest zatrważające, że musimy pocieszać się tylko pojedynczymi sytuacjami. Ale co innego nam pozostało? Możemy jeszcze serdecznie wypiąć się na ten syf, co wielu moich znajomych już dawno uskuteczniło.

Wracając do porównania polskiej ligi z hiszpańską i angielską, to jest ono co najmniej niestosowne. Wystarczy spojrzeć na rywalizację naszych eksportowych zespołów w eliminacjach do europejskich pucharów, żeby zobaczyć w którym miejscu stoimy, a właściwie w którym kierunku cofamy się. Nasze kluby nie mogą poradzić sobie ze Szwedami, Czachami, o Niemcach już nie wspominając.

Obecnie nie ma w Polsce zespołu, który mógłby zagrozić Legii, mimo iż ta przegrała w Superpucharze Polski ze Śląskiem. Legioniści dają także jedyną nadzieję na reprezentowanie potomków legendarnego Lecha w LE. Tylko żeby to uczynić podopieczni Jana Urbana muszą pokonać na wyjeździe Rosenborg Trondheim. Jeżeli tego nie zrobią nasz futbol już nie palcami, a całą stopą ugrzęźnie w mule. Przynajmniej na rok...

W następnym poście skupię się na przyczynach takiego stanu rzeczy, a raczej nad tym co można zrobić, żeby wyjść z tego bagna. Od razu uprzedzam - Ameryki znowu nie odkryję...

czwartek, 23 sierpnia 2012

Po pierwszej kolejce


Ostatnio myślałem po co w ogóle piszę o naszej lidze, mógłbym przecież się skupić na Premier League, Primera Division, Serie A i/lub Bundeslidze. Jednak zawsze interesowała mnie nasza kopana, trochę patriotycznie leży mi na sercu przyszłość polskiej piłki i bezustannie marzę, żeby obserwować grę naszych piłkarzy z takimi wypiekami jak angielskich potentatów. Wróćmy na ziemię. Poziom naszej Ekstraklasy się nie zmienił, choć pierwsza kolejka mogła się podobać (padło aż 28 goli), było kilka meczów na niezłym poziomie. Nie będę sztampowo  opisywał każdego meczu po kolei. Skupię się na tym, jak zapamiętam inauguracyjną serię gier.

W piątek chyba wszystkich kibiców zaskoczyła Pogoń Szczecin, która zdemolowała, mające bić się o puchary, Zagłębie. Lubinianie dostali 4 ciosy, w tym jeden przepięknej urody – strzał z rzutu wolnego Ediego Andradiny. 38-letni Brazylijczyk w ogóle był klasą dla siebie, wprawdzie za dużo po boisku nie biegał (zwłaszcza w końcówce), ale za to potrafił się umiejętnie ustawiać w środku pola, co pozwoliło mu dyrygować poczynaniami kolegów. Widać na polską ligę to wystarcza.

Z drugiego piątkowego meczu zapamiętam tylko jedną, a właściwie dwie rzeczy. Konkretnie dwie asysty Michała Bembena (Górnik). Występ prawego defensora Górników zasługuje na szczególną uwagę, gdyż w zeszłym sezonie to lewa strona tej formacji, w postaci Mariusza Magiery, siała popłoch u rywali. Jeżeli Magiera wróci po kontuzji w kondycją z zeszłego sezonu, to Zabrzanie będą mieli najsilniej obsadzone defensywne flanki w lidze! Pamiętajmy jeszcze, że Adam Nawałka ma do dyspozycji Seweryna Gancarczyka, choć jemu bardzo daleko jest do formy prezentowanej w Metaliście Charków. To już chyba zmierzch tego piłkarza, ale cóż, takie jest życie.

Sobotę w naszej Ekstraklasie zapamiętam z kilku względów, choć raczej nie będę jej wspominał przyjemnie. A wszystko to przez gnioty w Białymstoku i Łodzi. Starcie Jagiellonii z Podbeskidziem zaczęło się obiecująco, bo już w 19. sekundzie Pawela trafił dla przyjezdnych. Później jednak Białostoczanie męczyli się ze słabymi Góralami, ale ostatecznie wydarli zwycięstwo. W mieście włókniarzy natomiast, podobne katusze przeżywali mistrzowie Polski i ulegli skazywanemu na spadek Widzewowi. Jakiś smaczek w tym meczu? Bramka Sebastiana Dudka, którego w składzie Śląska nie widział Orest Lenczyk. Przypomnę jeszcze, że Dudek przyszedł do Śląska, gdy ten grał jeszcze w II lidze. Poziom meczu? Tragiczny.

Z poziomem sportowym tego dnia wyłamał się jedynie Lech Poznań, który zlał niby wzmocnionych (w porównaniu do poprzedniej rundy) wicemistrzów Polski 4:0. W Chorzowie mają o czym myśleć. Po blamażu w Europie z Victorią Pilzno, przyszła kompromitacja w lidze. Tomasz Fornalik niedługo chyba wróci do niedawnej pozycji w klubie, bo wątpię, żeby po prostu go zwolniono. Widocznie to nie jest jeszcze czas na niego, albo jego brat najzwyczajniej w świecie źle przygotował zespół do sezonu.

Niedziela miała bardzo podobny scenariusz do wcześniejszego dnia. Najpierw Wisła przy Reymonta dusiła się w starciu z Bełchatowem. Mecz był podobny do konfrontacji Jagi z Podbeskidziem. Padł taki sam wynik, gospodarze tracili bramkę w 1. minucie, a później gonili wynik. Biała Gwiazda z GKS-em pokazały kawał dobrego futbolu… przez pierwsze 15 minut. Później górę wzięło zmęczenia spowodowane upalną pogodą.

Chociaż złej baletnicy, to i rąbek przeszkadza. Dwie godziny później Legia rozbiła przy Łazienkoweskiej Koronę 4:0, a hat-tricka ustrzelił Daniel Ljuboja. Serb jest bezapelacyjnie najlepszym zawodnikiem naszej ligi i jeżeli będzie mu się chciało, to spokojnie zostanie królem strzelców i poprowadzi Legię do mistrzostwa. Z tymi chęciami u Daniela jest jednak różnie, więc pałeczka leży też po stronie Jana Urbana i całego sztabu szkoleniowego. Ta pałeczka może stać się czarodziejską różdżką, jeżeli świta z L3 będzie potrafiła odpowiednio zmotywować krnąbrnego napastnika.

Na koniec zmagań mieliśmy malutką niespodziankę. Beznadziejnie grająca Lechia przegrała z GKS-em Katowice Polonią Warszawa. Odejście Józefa Wojciechowskiego wyjdzie temu klubowi tylko na dobre i nie ma w tym krzty paradoksu. Patrząc na personalia Czarnych Koszul wcale nie wygląda to tak źle, jak wszyscy zapowiadali. Myślę, że Piotr Stokowiec poukłada te klocki (w końcu ktoś dostanie na to trochę czasu) i prognozuję: już w tym sezonie klub z Konwiktorskiej znajdzie się w górnej części tabeli. A co do Lechii, to nie mam słów. Bobo Kaczmarek fajnie opowiada o futbolu, ale najpierw musi coś zrobić, żeby gra zespołu wyglądała lepiej. Pierwsza podpowiedź: posadzić na ławce Michała Buchalika.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dlaczego nie będę tęsknił za van Persiem?

źr. foto: topdrawersoccer.com

Po pierwsze. Wprawdzie w poprzednim sezonie Holender był najlepszym strzelcem ligi, ale taktyka zespołu wyraźnie była uzależniona tylko od jednego piłkarza. Arsene Wenger nie wyobrażał sobie zestawienia swojego zespołu bez Robina w ataku, co paradoksalnie zawężało możliwości taktyczne. A że cała filozofia była skuteczna, to Le Professeur brnął w nią nie bacząc na inne rozwiązania. Van Persie miał łatwość w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich, ale gros z nich marnował. Pod jego nieobecność sztab szkoleniowy będzie musiał wymyślić nowe schematy gry w ataku, a umiejętne wykorzystanie atutów Podolskiego, Walcotta, Oxlada-Chamberlaina, czy nawet siermiężnego Girouda da lepsze rezultaty niż granie tylko i wyłącznie na zadufanego napastnika (już!) Czerwonych Diabłów.

Po drugie. Z niewolnika nie ma pracownika. Robin drażnił mnie już przez cały poprzedni sezon, w którym marudził i zrzędził jak panienka. Na dodatek przed zeszłymi rozgrywkami przysięgał, że nigdy nie pożegna się z Arsenalem. Rzekomo ważniejsza dla niego była pomoc klubowi w trudnym momencie, niż zdobywanie trofeów z innymi teamami. Minęło 12 miesięcy i wyszło szydło z worka. Dosyć, że zarozumiały, to jeszcze hipokryta. 

Po trzecie. Na szpicy będzie mógł się sprawdzić Podolski bądź Walcott. Na wypróbowanie szybkiego Anglika jako klasyczną „dziewiątkę” czekam już kilka sezonów. Mam nadzieję, że w końcu otrzyma szansę.

Po czwarte. I najważniejsze. Ten gość nie ma godności. Pal licho jakby wybrał się za granice. Nie, on wybrał Manchester United, odwiecznego rywala Arsenalu, co w moich oczach (oczach kibica The Gunners) definitywnie go dezawuuje. 

Życzę Robinowi van Persiemu zdrowia i pomyślności w życiu osobistym, ale nie w życiu zawodowym. Mam nadzieję, że transfer do Man. Utd., który napastników ma na pęczki, będzie niewypałem, a Holender skończy jak Louis Saha – po nieudanej przygodzie z Czerwonymi, będzie błąkał się po ligowych średniakach. Z głodu i tak nie umrze.

środa, 15 sierpnia 2012

Tra - ge - dia


Jak na gorąco skomentować poczynania naszych piłkarzy w meczu z Estonią? Sam nie wiem. Palce przy klawiaturze najchętniej wypisałyby serię przekleństw na to co się działo, a działo się bardzo niewiele. Niewiele dobrego. 

Fornalik zaczął, jak miał zacząć, z dwoma napastnikami. Tylko zamiast pudłującego na treningu Piecha wystawił Artka Sobiecha, który nie tak dawno ukuł w spotkaniu z samym Manchesterem United. W Tallinie natomiast nie pokazał absolutnie nic. Został zmieniony w przerwie, wszedł Mierzejewski i „Waldek King” wrócił do ustawienia swojego poprzednika. Tutaj też nic się nie ruszyło. Polacy bili głową w mur, a Estończycy dobrze bronili. Na domiar złego w doliczonym czasie jakiś Wassiljew zakręcił z rzutu wolnego na tyle skutecznie, że Szczęsny piłkę przepuścił. Inna sprawa, że ustawienie naszego bramkarza przed wykonaniem tego stałego fragmentu gry, pozostawiało dużo do życzenia. Niemniej porażka zasłużona, może w końcu nasze grajki uderzą się w pierś.

Jakieś pozytywy?  Trochę szarpnął Mierzej, ładnie współpracowali Błaszczyk z Piszczkiem, ale to wszystko. Przynajmniej na gorąco. Reszta wyglądała bardzo słabo, wręcz żenująco. Perquis z Wasilewskim kilka razy kopnęli się w czoło, kilka razy minęli z piłką, kilka razy dali się ograć. Prezentowali się jeszcze gorzej niż dwa miesiące temu. A wydawało się, że gorzej już być nie może. 

Następny mecz, już o punkty, z Czarnogórą. Odnosząc się do najbliższej przyszłości posłużę się wyświechtanym cytatem: „ Ciemność widzę, nic nie widzę”.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Przed Estonią

Polacy mają za sobą pierwszy trening pod wodzą Waldemara Fornalika. Tak się złożyło, że konspiracyjnie widziałem w akcji naszych piłkarzy na stadionie Polonii w Warszawie.

źródło foto: chorzowianin.pl


Na dobrą sprawę akcji za dużo tam nie było – były szkoleniowiec Ruchu nakazał rozruch swoim nowym podopiecznym i nie pozwolił im się przemęczyć. Po długiej rozgrzewce nasze orły ustawiły „dziadka”, było trochę śmiechu, atmosfera rozluźniała się z każdą minutą. Następnie mniej wyeksploatowani gracze przećwiczyli jeden schemat w ataku (z dośrodkowaniem z prawej strony). I w tej fazie jedno szczególnie rzuciło mi się w oczy – fatalna postawa strzelecka naszych atakujących (Lewandowski nie brał udziału w tej części treningu), szczególnie Arkadiusza Piecha.

Mam nadzieję, że napastnik Chorzowian potraktował ten trening bardzo ulgowo. W pewnym momencie myślałem, że oglądam trening B-klasowego zespołu, a nie reprezentacji 40-milionowego narodu. Piech w środę ma być partnerem Lewego w ataku, więc ma jeszcze trochę czasu żeby wstrzelić się między słupki.

Z drugiej strony kadrowicze grali bardzo lajtowo, więc może nie warto się tym przejmować? Poczekajmy do środkowego wieczoru.

piątek, 10 sierpnia 2012

Po wakacjach, po pucharach


Dawno nie blogowałem, więc czas najwyższy, żeby wrócić do żywych. Szkoda, że z takiego założenia nie wyszły polskie zespoły w III rundzie eliminacyjnej do Ligi Europy i, w przypadku Śląska, Ligi Mistrzów.

Tylko Legia potrafiła awansować o poziom wyżej, prezentując najlepszy futbol spośród naszych eksportowych zespołów. Nie jestem fanem stołecznych, ale obiektywnie muszę stwierdzić, iż klub z Łazienkowskiej najlepszym w Polsce jest. Przynajmniej obecnie.

Patrząc na wyczyny Śląska Wrocław z Helsingborgiem, a nawet we wcześniejszej fazie z Budusnosti Podgorica, trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że to Legia przegrała mistrzostwo. Podobnie zresztą jest z wicemistrzami Polski. Ruch poradził sobie ze Skopijczykami w II rundzie, ale w następnej dostał niemiłosierne baty od sąsiadów zza południowej granicy. Wprawdzie Victoria Pilzno grała w ostatnim sezonie w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale przegrana z Czechami aż 0:7 to maksymalna degrengolada podopiecznych Fornalika (już nie ważne którego). Gorzej być po prostu nie może.

„Trochę” lepiej od chorzowian wypadł Lech Poznań. Kolejorz wygrał 1:0 u siebie ze szwedzkim AIK, z tym że tydzień wcześniej było 0:3 i Rumakowi* (*neologizm od nazwiska trenera) też popłynęli. Szkoda wielka, że pewność siebie szkoleniowca nie przeniosła się na piłkarzy, a raczej na ich poczynania podczas pucharowych rozgrywek.

Z 4 naszych zespołów zostały tylko dwa – obydwa zagrają w IV rundzie eliminacji Ligii Europy. Marzenia o LM musimy odłożyć przynajmniej o 12 miesięcy, jednak coś mi się wydaje, że zrealizować je uda nam się (jeżeli w ogóle) dużo, dużo później. Sukcesem będzie jeżeli chociaż jedna polska drużyna awansuje do fazy grupowej LE i nie liczyłbym tu na Śląsk.

Przede wszystkim naszym ekipą uciekły pieniądze, które mogłyby zarobić awansując do fazy grupowej. Stracili oni, straciliśmy my – kibice i stracił polski futbol ogólnie. Brzydki to tekst, pachnący malkontenckim jękiem, jednakże w stu procentach oddający mój nastrój. Ciężko mi doszukiwać się pozytywów. Za tydzień pierwsza kolejka T-Mobile Ekstraklasy. Cieszyć się czy płakać?
o