Piękne
stadiony, wzorowa organizacja Euro, rozbudowa infrastruktury i co? T-Mobile
Ekstraklasa miała być w tym sezonie atrakcyjnym produktem dla kibiców, tymczasem
nowoczesne obiekty zapełniają się co najwyżej w połowie. Ale teraz o czym
innym. Wziąłem pod lupę poziom sportowy naszej ligi i ani Kolumbem, ani Magellanem
nie zostałem…
źr. foto: photo.bikestats.eu
Druga
kolejka Ekstraklasy nie dała mi żadnych złudzeń. Polska piłka coraz głębiej
tonie. Jak tak dalej pójdzie niedługo zobaczymy ją na samym dnie. Może to i
lepiej. Od dna można się chociaż odbić. Gorzej jak trafi na muł.
Rów Mariański
Ten
sezon Ekstraklasy z pewnością będę śledził od deski do deski. Zamiast zachwycać
się rarytasami z ligi angielskiej, oglądać muszę naszą kopaninę, ale cóż, takie
życie. Obserwując sobotnią konfrontację Arsenalu ze Stoke (bezbramkowy mecz i niewiele
sytuacji strzeleckich) mogłem się przekonać jaka przepaść dzieli nasz piłkarski
kraj od Europy. W niedzielny wieczór natomiast znalazłem czas na przypatrzenie
się dwóm najlepszym hiszpańskim drużynom. To są już lata świetlne!
Real
na własne życzenie przegrał z Getafe, a Barcelona długo nie mogła strzelić gola Osasunie.
Ponadto Valencia zremisowała z beniaminkiem z La Corunii. Przed rokiem
narzekano, że dwie drużyny zdominowały tamtejsze rozgrywki. Początek tego
sezonu pokazał, że może być inaczej. Na Półwyspie Iberyjskim poziom się równoważy.
Słabsi starają się dogonić najlepszych, chcą pozbawić supremacji wielką dwójkę.
A
w Polsce? Oczywiście poziom też się wyrównuje. Tylko nie w tę stronę co trzeba.
Przykład pierwszy z brzegu – postawa Ruchu Chorzów. Wicemistrzowie Polski
dostali po dupie od Widzewa, a przecież Łodzianie mieli bić się o utrzymanie!
No coś tu chyba jest nie tak, skoro drugi zespół poprzedniego sezonu i
finalista krajowego pucharu, który na dodatek dokonał największych wzmocnień
latem, przegrywa dwa pierwsze spotkania i ma bilans bramkowy 0-6!
Wyłuskane pozytywy
Największymi
wygranymi początku rozgrywek (z wyjątkiem Legii, o której później) są właśnie
zespoły, na których większość kibiców stawiała krzyżyk. Najdobitniejszym
przykładem jest RTS. Radosław Mroczkowski wykorzystuje potencjał ludzki jakim
dysponuje do maksimum. Już w zeszłym sezonie 45-letni szkoleniowiec dał się
poznać jako dobry i, co ważniejsze, rozsądny fachowiec, mierzący siły na
zamiary. Oczywiście Widzew nie będzie się liczyć w walce o europejskie puchary,
odległa wydaje się także perspektywa górnej połowy tabeli na koniec sezonu, ale
6 punktów po dwóch kolejkach, w starciach z mistrzem i wicemistrzem kraju, to
świetna pozycja wyjściowa dla zespołu wojującego o ligowy byt!
Jeżeli chodzi o drugą serię gier,
to najlepszy mecz odbył się chyba w Warszawie, gdzie Polonia podejmowała Lecha.
Moim skromnym zdaniem te dwie ekipy będą walczyć o podium. Po tym co
wszystkie zespoły zaprezentowały w dwóch kolejach, wydaje mi się, że w
pierwszej czwórce na koniec sezonu znajdą się Legia, Lech, Wisła i Polonia (kolejność
nie do końca przypadkowa).
Poloniści
i tak są już wielkim wygranym tego sezonu. Po zmianie właściciela wydawało się,
że kibice Czarnych Koszul chodzić
będą na spotkania B-klasy, a ich licencję na grę w Ekstraklasie przejmie GKS
Katowice, ukochany klub nowego szefa KSP. Ostatecznie wszystko zakończyło się
szczęśliwie dla stołecznych i Ireneusz Król przeniósł się do Warszawy. Już
wiadomo, że nowy prezes nie jest tak narwany jak Józef Wojciechowski, cele na
sezon też są inne, więc Piotr Stokowiec może spokojnie budować drużynę. W sumie
trener Polonii ma niezłą kadrę, a niedawno zespół zasilił jeszcze były obrońca
Betisu Sewilla José Isidoro Gómez Torres. 26-letni Hiszpan w zeszłym sezonie zagrał we wszystkich ligowych meczach
swojego zespołu, więc jako takie pojęcie o kopaniu okrągłego przedmiotu ze
skóry mieć musi.
Nieźle na początku sezonu prezentuje się również
Podbeskidzie. Bielszczanie mają bardzo wąskie pole manewru, a mimo to Robert
Kasperczyk całkiem zgrabnie układa zawodników na boisku. Szkoleniowiec Górali wyciągnął z okręgówki Kamila Adamka,
który już w debiucie na najwyższym szczeblu rozszarpywał obronę krakowskiej
Wisły. 23-letni zawodnik, z racji wieku, oszałamiających sukcesów już pewnie nie osiągnie, ale ma szansę stać się solidnym ligowcem. Na razie zagrał jednak jeden mecz na takim poziomie, więc należy dać mu trochę czasu.
Indywidualności
Po stronie plusów początku naszych rodzimych
rozgrywek zapisałbym jeszcze kilku ciekawych zawodników, którzy indywidualnie prezentują
niezły poziom. Na przykład Abdou Razack Traore z Lechii. Może nie ma on zmysłu taktycznego, ale za to prezentuje wysublimowane
umiejętności techniczne, którymi dorównuje nawet Maorowi Meliksonowi.Gracz z Burkina Faso
w ostatnim meczu zabawiał się z obrońcami Pogoni Szczecin, jak z dziećmi na podwórku pod
blokiem. Z tym że
Razack nie jest Polakiem i nie pomoże wydanie naszej piłce. Kogo więc wyróżnić
z futbolistów urodzonych między Odrą a Bugiem?
Na ustach wszystkich jest 18-letni Arkadiusz Milik.
Ten młodzian w dwóch meczach strzelił po jednej bramce. Z resztą już w tamtym
sezonie obwołano go nadzieją polskiego futbolu. Tylko ilu już takich mieliśmy i
ilu się zmarnowało. Chuchajmy na zimne.
Pamiętam Marcina Burkhardta w Amice. Talent czystej
wody. Do dziś z tyłu głowy został mi wywiad z 19-letnim, bajecznie
zapowiadającym się zawodnikiem (niedokładny zapis, ale zachowujący sens):
- Marcin opowiedz ile należy poświęcić, żeby grać w
piłkę.
- Bardzo dużo. Mam 19 lat, koledzy chodzą na piwo,
wyciągają mnie na imprezy, a ja odmawiam. Wiem, że na drugi dzień mam trening.
Wszystko podporządkowuje futbolowi.
Myślałem wtedy: Boże, jaki poukładany chłopaczyna.
Ale co było potem? Jeszcze dwa dobre sezony we Wronkach i transfer do Legii.
Marcin nie poradził sobie z nocnymi pokusami stolicy. Taki profesjonalista.
Może jednak lepiej mógł wyszaleć się za młodu? Teraz już się tego nie dowiemy. Po rozstaniu z Legią
Burkhardt błąkał się po Szwecji, miał epizod ukraiński, później wydawało się, że
choć trochę odbuduje się w Jagiellonii, po czym wylądował w Simurgdzie
Zagatala. To gdzieś w Azerbejdżanie. Podobno.
Analogiczna sytuacja miała miejsce z Sebastianem
Milą, któremu Groclin do ręki dawał tylko pieniądze na jedzenie (bo mieszkanie
dostał od klubu), a resztę odkładał na konto młodego blondaska. Tak
przynajmniej nieśmiało chwalił się 20-letni wówczas Mila. Później wszyscy wiemy
jak było. Różnica między nim a Burkhardtem jest taka, że obecny kapitan Śląska po nieudanych austriacko-norweskich
wojażach wrócił z podkulonym ogonem i ponownie został gwiazdą ligi.
Więc spokojnie z tym Milikiem. Idealnie byłoby gdyby
napastnik Górnika wziął przykład z Lewandowskiego, który miał to szczęście, że
jego kariera rozwijała się harmonijnie. Duża w tym zasługa Cezarego
Kucharskiego. Co by nie mówić były gracz Legii poprowadził swojego klienta
wspaniałą ścieżką kariery. Jak na polskie
warunki, wręcz galaktyczną.
A
propos polskich warunków. Czy nie
znudziło wam się mówienie cały czas: „ale walczyli”, „pokazali się z niezłej
strony”, „zagrali dwie fajne połowy na turnieju”, „ślicznie podryblował”. Tylko
co z tego, jak i tak dostajemy wciry? To nie jest moje autorskie odkrycie,
mówił już o tym chociażby Mateusz Borek, ale trzeba podkreślić to grubą kreską. Wymagajmy od piłkarzy wyników, a nie fragmentów dobrej gry!
Niestety taka jest rodzima liga. Czasami ktoś fajnie
„pokiwa”, czasami wyjdzie jakaś składna akcja na jeden kontakt, ale na Boga,
żadna polska ekipa nie potrafi przeprowadzić skutecznego ataku pozycyjnego!
Przypomnę, że aby w ogóle mówić o ataku pozycyjnym zawodnicy muszą wymienić
między sobą 7 podań, a np. Widzew w rundzie jesiennej poprzedniego sezonu nie
zrealizował ani jednego wolnego natarcia na połowie przeciwnika! Cały wywód zmierza
do tego, żeby wyjaśnić z jakiego powodu piszę o polskich warunkach. To jest zatrważające, że musimy pocieszać się
tylko pojedynczymi sytuacjami. Ale co innego nam pozostało? Możemy jeszcze
serdecznie wypiąć się na ten syf, co wielu moich znajomych już dawno
uskuteczniło.
Wracając do porównania polskiej ligi z hiszpańską i
angielską, to jest ono co najmniej niestosowne. Wystarczy spojrzeć na
rywalizację naszych eksportowych zespołów w eliminacjach do europejskich pucharów,
żeby zobaczyć w którym miejscu stoimy, a właściwie w którym kierunku cofamy się.
Nasze kluby nie mogą poradzić sobie ze Szwedami, Czachami, o Niemcach już nie
wspominając.
Obecnie nie ma w Polsce zespołu, który mógłby
zagrozić Legii, mimo iż ta przegrała w Superpucharze Polski ze Śląskiem. Legioniści
dają także jedyną nadzieję na reprezentowanie potomków legendarnego Lecha w LE.
Tylko żeby to uczynić podopieczni Jana Urbana muszą pokonać na wyjeździe Rosenborg
Trondheim. Jeżeli tego nie zrobią nasz futbol już nie palcami, a całą stopą
ugrzęźnie w mule. Przynajmniej na rok...
W następnym poście skupię się na przyczynach takiego stanu rzeczy, a raczej nad tym co można zrobić, żeby wyjść z tego bagna. Od razu uprzedzam - Ameryki znowu nie odkryję...